sobota, 14 września 2013

Szitnęło heppensem





Jak zwykle w weekendy szici heppensami. Nie może matka z ojcem o poranku spokojnie otworzyć zaspanych ślepiów, musi być matka z ojcem wyrwana ze snu ryknięciem Godzilli. Chorej Godzilli. Następnie nie może matka z ojcem na luziku zjeść śniadania w łóżku, bo łóżko ulega całkowitej destrukcji przez substancje organiczne produkowane przez Godzillę. Obrzydliwość od rana, pranie cały dzień. Szlag go trafił.
A skoro już wiadomo było, że będzie sprzątanie, to matka z ojcem oblecieli hurtem i okna i prasowanie i odkurzanie. Kiedyś matka z ojcem w soboty oblatywali kluby, wracali w niedziele. Nie żeby żałowali takiego życia, nie żeby narzekali na brak wyzwań, adrenaliny i atrakcji. Wręcz przeciwnie, życie przed Godzillami tchnęło niebiańskim spokojem, nawet jak się w domu nie nocowało, albo w ogóle nie nocowało i zażywało weekendu od czwartku do wtorku. Wtedy było takie emeryckie życie, wszystko przewidywalne, wszystko szło jednym schematem. Impreza, po imprezie, wernisaż, kino, wypad za miasto i jeszcze raz, od nowa, tak samo. A teraz to nigdy nie wiadomo, kiedy i która Godzilla … resztę zostawiam w domyśle.

Idę jutro na imprezę. To będzie kinderbal, ale bardziej bal niż kinder. Kinder wezmę tylko jedno, bo drugie – patrz wyżej.

I ciekawe co szitnie jeszcze heppensem. Bo zawsze może być też tak, że nie pójdę.

3 komentarze:

  1. no tak to jest z dzieciakami. okazuje się, że kiedy zostajesz matką musisz być jak Elastyna - naginać się do zastanej chwili;) Plany przy małym potomstwie? Można mieć, ale głośno lepiej o nich nie mówić:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Oj, trzymam kciuki, żeby nic nie szitnęło - a wyraz muszę zapamiętać!! :)

    OdpowiedzUsuń
  3. :)) bardzo dobry wyraz, nie? świetny na dzieci:))

    OdpowiedzUsuń