poniedziałek, 22 grudnia 2014

Impreza pełna kultury! #blogowigilia i Grant's


Z Durskim i z kieliszkiem, radośnie świętowaliśmy Blogowigilię. Fot. Małgosia Dawid-Mróz






Blogowigilię 2014 już okrzyknięto najlepszą imprezą roku. Wydarzenie da się więc podsumować w dwóch słowach: było super. To wszystko prawda, co inni piszą w licznych statusach. Energia, ludzie, doskonała atmosfera. Ponad 500 osób, a nikt nie czuł się zagubiony czy nie na swoim miejscu.
Oto krótka relacja matki, która piła publicznie alkohol pierwszy raz od lat, no od miesięcy. No dawno nie piła…

Istniała szansa, że taka spuszczana ze smyczy Godzilli Durska przedawkuje przyjemności i będzie bełkotać. Nic z tych rzeczy.  

Poniższa relacja pełna jest kultury. 

Weszliśmy do sali, ja i Durski. Ludzi było od groma. Od razu natknęliśmy się na pierogi. Jednak Durski uznał, że nie wypada tak od razu na pusty brzuch rzucać się na zafarszowane ciasto. Lepiej się czegoś napić, bo to dodaje powagi.

Ruszyliśmy więc do stoiska Grant’sa. Po drodze wymienialiśmy uprzejme ukłony oraz czułe powitania. Zamachałam radośnie do Stelli. Ta jednak wydawała się przybita, gdyż u jej nogawki dyndał Potomek. Potomek był nieco marudny, w oczach Stelli wyczytałam chęć mordu na własnym dziecku. Doskonale to rozumiem. Nieraz i ja chciałam ukatrupić dzieci dyndające u mych własnych spodni. No ale co zrobić, czasem po prostu nie ma wyboru. Potomek mnie jednak rozczulił, bo zapytał, gdzie Godzille. Po ostatniej imprezie weszli już w taką komitywę, że trudno się dziwić. Rozczarowałam jednak Potomka, a Stella odciągnęła go ode mnie gwałtownym ruchem, by mnie z rozpaczy nie zaatakował. Bo z dziećmi to nigdy nie wiadomo. Na imprezach zawsze mogą pociapać outfit swoimi mokrymi paluszkami. Dlatego część osób nie lubi. Choć blogerzy są wyrozumiali i stworzono warunki dla tych, którzy nie mogli pozbyć się dziatwy.
My z Durskim akurat mogliśmy. Dzięki Babci!

Dotarliśmy następnie do baru i od razu zaświeciły mi się oczy. Rozpromieniłam się błyskawicznie, niepomna na tych, którzy jednak byli z dziećmi, a wcale nie chcieli z nimi być i nie mogli przez to korzystać z wszystkich uciech. Aperol dawali! Ostatni raz piłam to kilka miesięcy temu i pamiętam, że było doskonałe. Pan barman mrugnął do mnie porozumiewawczo, szepnął, że czegoś doleje. Nie zrozumiałam czego, ale natychmiast się zgodziłam, bo człowiek ten wzbudzał zaufanie. Durski przy barze spotkał Bonarowskiego, boszz.., oni razem studiowali!

Z kieliszkiem w ręku poczułam, że naprawdę nie ma z nami Godzilli i nie muszę się za nimi rozglądać. Matce, która od rana do nocy czuje wzrok dzieci i jest pod ich ścisłym nadzorem naprawdę trudno w to uwierzyć. Spostrzegłam Agnieszkę Taterę i gwałtownie ruszyłam w jej kierunku. Durski podążał u mego boku bardziej statecznie. W pobliżu Agi stała Ola Radomska. Od razu wymieniłyśmy spojrzenia i gorące uściski oraz wydałyśmy pisk matek bez dzieci. Pisk ten podczas całej imprezy słyszałam jeszcze w wielu miejscach. To znaczy, że było jeszcze kilku takich szczęśliwców jak ja i Durski.
Radomska spróbowała mojego napoju. Uznała, że jest znacznie lepszy niż ten, który ona miała. Skierowałam ją więc do źródła. Kazałam powiedzieć, żeby pan nalał jej tego samego, bo to rzeczywiście smakowało wybornie.
Tu pożądam kolejnego kieliszka. Fot. Małgosia Dawid-Mróz
Tylko szybko się skończyło. Durski dostrzegł pożądanie w moich oczach. Ma jednak lata praktyki w odczytywaniu mowy mojego ciała. Zanim się obejrzałam wsadził mi w dłonie drugi kieliszek. Wspólnie podryfowaliśmy w kierunku kolejnych kupek ludzi oraz pierogów. Jak już się człowiek napił, mógł jeść. Jakimś cudem wylądowaliśmy w kąciku dla dzieci. Ale nie my jedni. Okazało się, że natura rodzica jest silniejsza! Był tam Marcin Perfuński (bez córek!) i PrzemekJurgiel-Żyła (z córką) oraz Kalisie – też z dziećmi. Wkrótce przybyła KasiaDworzyńska. Ona również bez dziecka. Zupełnie nie miała co zrobić z rękoma. Biedna. Bawiła się telefonem, w końcu jest od mobile’u… Od pierogów posunęliśmy dalej. Spotkałam Małgosię Dawid-Mróz i Hanię Kozłowską. Zamiast dzieci, dzierżyły kubeczki i tryskały nieposkromioną radością.
Kolejne kamienie milowe imprezy to zdjęcia w budce, zdjęcia z Mikołajem, który nie chciał usiąść mi na kolanach, rozmowy oraz napoje. Postronny stwierdzi, i co w tym fajnego? Otóż odpowiem postronnemu tak:
Na większości dużych imprez jest tak: idziesz, pokręcisz się, podrinkujesz, pogadasz z tym i owym, ale raczej tylko z tym, kogo znasz, podrinkujesz znów ewentualnie, wychodzisz. Rutyna, nic takiego. Impreza szybko odchodzi w niepamięć. Ot jedna z wielu.
Tę jedną, blogowigilijną wyróżniało to, że gadałeś z wszystkimi, do których zdołałeś podejść. Swobodnie, naturalnie, serdecznie. Gigantyczna dawka pozytywnej energii. Nie tylko w kubeczkach z Grantsem!

Ba, rozmawiałam nawet z Dżejsonem, choć go nie znam. Ot, człowiek podchodzi i zagaja:
- Ty, czekam już cztery dni na tę Twoją książkę.
- Na tę z przedsprzedaży, co ma być 15 stycznia?
- No dokładnie. Nie sądzisz, że już się naczekałam?
Ogólne śmiechy. Ludzie poczuli grubą ironię.
Mówię potem, że copy fajne i ta Iwonka tak do mnie z rozwianym włosem i cycem. Dżejson na to, że Iwonka z jego brand new sklepu dokładnie ma taki rozwiany cyc i włos. I że dobrze mi się kojarzy.
Tu tłumaczę o cycu Iwonki. Fot. Małgosia Dawid-Mróz
Ot, potęga Internetu. Ledwo pomyślisz, a już sobie wyobrażasz.
A Viren opowiadał o ciasteczkach! Doskonale je sobie zwizualizowałam, choć nie zdążyłam spróbować. Jako żywię, pragnę przepisu!

Lepszej zabawy nie można sobie wyobrazić! Chcemy blogowielkanoc!


Tu z Przemkiem, fot. Małgosia Dawid-Mróz



poniedziałek, 15 września 2014

Mazda na medal, oliwa do ognia i oby do następnego razu!




Wróciliśmy z Toskanii tydzień temu. Powinnam od razu zabrać się do pisania, jak rasowy bloger. Wiadomo jednak, że Durska nie jest rasowym blogerem. Ja to raczej taki mały, sympatyczny i oczywiście inteligentny kundelek blogosfery (kundle są inteligentne i nie byłabym sobą, gdybym nie wspomniała o tym. Pisanie w końcu musi sprawiać przyjemność własnemu ego). I nie ujadam za dużo i nie pyszczę, ale też się nie łaszę i nie sram po trawnikach. Ot, merdam sobie ogonem i od czasu do czasu wsadzę pysk, by mnie pogłaskali. Ostatnio ten pysk wsadzam rzadko, bo teksty raz na kilka tygodni… Ale – jak to kundelek – węszę sobie to tu, to tam, głównie na fejsie.
I tyle odzwierzęcego wstępu. Częściowo wakacje powspominałam tu >>> 

A teraz reszta
Bo jest reszta, o której koniecznie muszę napisać. Przy okazji wakacji muszę pochwalić jedną firmę.

Mazdo Polska!
Serdecznie dziękujemy za pomoc, która daleko wybiegała poza standardy i procedury obsługi klienta w przeciętnej korporacji. Nie jesteście przeciętni, jesteście MEGA.

I już Czytelniku wyjaśniam:

Zepsuł nam się w tej wspaniałej Toskanii samochód. Sprzęgło i skrzynia biegów odmówiły posłuszeństwa. Nasza Mazda ruszała tylko z trójki oraz bez wstecznego. A weź tu po tych włoskich średniowiecznych miasteczkach jedź bez połowy biegów, pod górę jeszcze. A więc zapowiadało się na poważną przykrość i to już na wstępie, bo samochód zepsuł się pierwszego wieczora. To była sobota. W poniedziałek auto trafiło do warsztatu. Jak na Włochy – błyskawicznie.
Jedyny szkopuł tkwił w tym, że warsztat musiał mieć zgodę włoskiej centrali na dość poważną naprawę. A na zgodę trzeba było czekać. I tu nastąpiła pomoc z Polski. Mazda Polska poprosiła Mazdę Włochy o przyspieszenie procedur. Inaczej zostalibyśmy na toskańskiej ziemi dłużej niż planowaliśmy, dużo dłużej. Kto wie, jak działają Włosi, zdaje sobie sprawę, że taka prośba wcale nie była prostą sprawą. Bo sjesta, bo strajk włoski, bo przecież…
Oni tam wszystko robią tak „na spokojnie”. W swoim czasie, „no bene, bene” i dalej tak samo. Pełen luz. Choć dla nas ich luz oznaczał bieg zupełnie jałowy.
Ale może to i dobrze, bo:
gdyby nie to, jeździlibyśmy jak opętani po całym półwyspie.
A tak, spokojnie, na rowerach, rozkoszowaliśmy się każdym centymetrem przestrzeni z cyprysami i cykadami oraz przesolonym morzem. Każdym łykiem kawy, każdym smakiem loda, łykiem wina. Bez pośpiechu, po toskańsku, bene, bene. Tutto bene i wszystko w swoim czasie.
I pierwszy raz wżyciu podczas urlopu byliśmy skazani na… odpoczynek! Cóż za fascynujące i piękne doświadczenie. Nie ma tego złego, co by nam nie wyszło. Wyszło fantastycznie!
Po powrocie auta z warsztatu w ciągu trzech dni nadrobiliśmy wszystko. Objechaliśmy to, co było zaplanowane do objechania. Nie byliśmy tylko w Sjenie, bo zgodnie uznaliśmy, że zostawimy sobie jakiś łakomy kąsek na przyszły rok.

Przywieźliśmy 5 litrów oliwy, żeby podsycać zapał do kolejnego wyjazdu.
A oprócz tego, został nam ten cudowny nastrój i że wszystko jest bene i w swoim czasie. I nadal nie rusza mnie „natychmiast”, „ma być zrobione”, „deadline”, „do poprawki”. Poprawię, zrobię, napiszę na czas. Spokojnie. Tutto bene.
No chyba, że jednak coś mnie mocno wkurwi, że cały czar pryśnie. Albo nie – jak wkurwi, to wkurwi. Spokojnie, tutto bene, pobędę wkurwiona i mi przejdzie.
No to miłego. Czytajcie na zdrowie.


piątek, 22 sierpnia 2014

W Europie króluje prostota

Myślicie, że to będzie typowy tekst o wyższości organizacji życia w krajach południowych i zachodnich w porównaniu z organizacją życia w naszym kraju?
Nie. Nie będzie narzekania. U nas nie jest źle, a kiedyś na pewno zmądrzejemy jako naród, nauczymy się jeździć autostradami i będziemy budować je taniej. Na pewno, wierzę w nas. Na pewno też zmądrzejemy na tyle, by przestać dbać przesadnie o formę, a zajmiemy się treścią. I zaczniemy sprzątać wokół siebie i nie będzie tyle chamstwa.

Bo tego nam brakuje, nieprawdaż?

Bo u Czechów, Niemców, Austriaków czy Włochów sporo rzeczy jest prostszych, skromniejszych, adekwatnych formą do treści.

Kwintesencją prostoty jest prażony ser. Forma wręcz banalna. A kompozycja taka przewrotna. Środek zaskakuje elastycznością. Konsystencja zmienia się pod wpływem temperatury, rozwija się na widelcu jak jedwab, a gdy stygnie, staje się jak szlachetny kauczuk. Sprężynuje między zębami, a dodatek sosu tatarskiego do każdego elastycznego kąska nadaje daniu pragmatycznego wręcz sznytu. Do tego frytki i szopska albo warzywna. A po każdym kęsie łyk złotego napoju.
Tylko jeden naród (no dobra, Słowacy też, niech im będzie) potrafią w ten sposób opanierować ser, by twarda skorupa, o tekturowej wręcz fakturze (smaku niby też) oplatała tak jedwabiście gumową miękkość.

Skichałabym się, gdybym nie zjadła. Nie wiem, jak wy, ale ja uwielbiam, choć w gruncie rzeczy to danie jest...no właśnie. Takie czeskie. Uwielbiam ich za to. I za betonowe autostrady. Nie da się zaprzeczyć, że jazda jest na nich szalenie rytmiczna.

Polecam ser w Mikulovie, a oprócz niego wspaniały zamek i cudny ryneczek. I takie ichnie sielskie i proste życie, choć na chwilę.


środa, 20 sierpnia 2014

Rodzicu, odchrzań się od wizerunku swojego dziecka!



Durska siedzi w Sieci kompulsywnie, nałogowo i wręcz zawodowo. Przegląda jak leci albo na wyrywki. Wpada jej więc w łapy mnóstwo rzeczy. Ostatnio wpadły profile kolegów i koleżanek z klasy Godzilli. Pomyślałam najpierw, o jak fajnie, też muszę Godzilli założyć konto. A potem ZONK i kubeł lodu na łeb. O matko, co za głupota, co ja wymyślam! 

Godzilla ma dziewięć  lat. Facebook wymaga skończenia 13. Ta granica wieku czemuś służy.
Owszem, mogę założyć Godzilli profil, nawrzucam mu zdjęć, ustawię jakieś zabezpieczenia, polubię znajomych (w jego wieku oraz swoich, bo tych w jego wieku jak na lekarstwo), od czasu do czasu mu się zamelduję z lodziarni albo pizzerii i napiszę jakąś głupotę, którą powiedział. Ja to zrobię, ja – rodzic, nie Godzilla. Bo dziecko w wieku dziewięciu lat nie ma jeszcze ani wiedzy ani umiejętności, by skorzystać z portalu społecznościowego. Nawet jeśli jest technicznie zaawansowane, czego nie wykluczam, to emocjonalnie absolutnie nie. 

Media społecznościowe nie są obojętne dla życia. Uzależniają, wciągają, zmieniają perspektywę. Żyjemy w cywilizacji, która dopiero uczy się funkcjonować w symbiozie człowiek-technologia. Mimo że na tę cywilizacje mówimy, że jest postmodernistyczna. A nawet post-postmodernistyczna, bo przekraczamy bez trudu kolejne granice. Pewnie tak. Nie przeczę. To nie znaczy jednak, że jesteśmy na to emocjonalnie i intelektualnie gotowi. Wydaje nam się, że tak, a potem FOMO. Albo cierpienia z powodu straty lajka. Albo całe morze bzdurnych treści i zachowań na wallach. Jakieś splashe, ba – nawet podpalenia wśród amerykańskich nastolatków. 

Zaraz pojawi się tłum, który stwierdzi – pieprzysz Durska, nikt tego nie przeżywa, nikt na to nie patrzy. Normalni ludzie mają dystans. Widocznie z tobą jest coś nie tak, weź się goń. Nas to nie dotyczy.
Czyżby? Skoro intensywnie się czemuś zaprzecza, to to coś ma znaczenie. Więc choćby nie wiem, jak się zapierać, to Fejs dużo zmienia. Współczesny, przeładowany Internet dużo zmienia. Mnogość kanałów dużo zmienia. I naprawdę nie ogarniamy wszystkiego, trudno nam się w tym połapać, zdystansować. Nie wierzycie? To skąd tyle bezsensownego hejtu i frustracji, zwłaszcza w polskim Internecie? 

Po cholerę więc pchać do tego istoty, które nie są gotowe na tę ilość różnorakich informacji, emocji, głupoty, zabawy, tego całego contentu, treści, których my sami nie jesteśmy w stanie ogarnąć?
Na funkcjonowanie w mediach społecznościowych nie jest gotowe dziecko, które nie umie oderwać się od durnej gry na tablecie. Które, jak czyta książkę, to przez tydzień chodzi „w jej świecie”. Które nie ma dystansu do swoich pluszaków i nie jest w stanie ich wyrzucić, bo przecież je kocha. Które płacze z powodu zgubionej linijki, bo przecież to była ta ulubiona. Które płacze z powodu zdartego kolana i przezwiska rzuconego przez kolegów. 

Tak, nastolatek też ma takie emocje, też nie potrafi oderwać się od gry. Dorosły również. A jednak i nastolatki i dorośli łatwiej znajdują dystans i metody, by z takimi problemami sobie radzić. Młodsze dzieci przychodzą do nas lub starszego rodzeństwa:
- Mamo, przytul mnie… mamo, rozwiąż ten problem, pomóż mi. 

W wieku 13 lat emocje nadal są, ale już inne, nieco dojrzalsze. Trzynastolatek więcej wie i więcej rozumie. Można wytłumaczyć mu mechanizm FB, zrozumie to lepiej niż dziewięciolatek. Można starszym dzieckiem w pewien sposób pokierować, pokazać, co w sieci jest dobre, a co złe, zrozumie to lepiej niż dziewięciolatek. Bo ten na pytanie: „Chcesz konto na fejsie?” odpowie: „No, pewnie, załóż mi mama”. I nic więcej nie ma do powiedzenia. Bo niby co ma powiedzieć? 

Trzynastolatek jest już w stanie swój wizerunek kreować. Przynajmniej w jego mniemaniu wrzuci to, co jest akceptowalne w grupie odniesienia, tak, żeby się nie wygłupić.
A co, jeśli profil młodszego kolegi znajdą złośliwcy ze starszych klas? I nagle na boisku syn/ córka się dowie, że jest frajerem, bo ma durne zdjęcia z mamusią i tatusiem? Trzynastolatek takich sobie nie wrzuci, bo wie, że to obciach.

Za dziewięciolatka zrobi to rodzic, który chce, by dziecko się wydawało – takie grzeczne, zdolne, światowe i oblatane w społecznościach. A dajcie mu spokój!

Drodzy rodzice, poczekajcie. Nie ma co się wyrywać, bo sami dobrze wiecie, ze Internet potrafi namieszać i w dorosłym życiu. Nawet jeśli wam akurat nie szkodzi, nawet jak macie go „na krótkiej smyczy” i korzystacie tylko, by zdobyć informacje. Dam sobie łeb uciąć, że sama selekcja informacji zabiera wam więcej czasu niż ich wyszukanie. A dziewięciolatek potrafi wyszukiwać informacje? Czy raczej to was zarzuca pytaniami?
No właśnie.

Poczekajcie, do pewnych rzeczy trzeba dorastać powoli. Tak jak do seksu – wtedy smakuje lepiej. 

Co nie znaczy, że młodsze dzieci mają nie korzystać z Internetu! Nie puszczajcie ich jednak na żywioł! Uczcie, pokazujcie, rozmawiajcie.

Ważny tekst na ten temat przeczytałam w aktualnym numerze Twojego Stylu. Pisałam też na Fochu.pl - zerknijcie