Jak zwykle w weekendy szici heppensami. Nie może matka z
ojcem o poranku spokojnie otworzyć zaspanych ślepiów, musi być matka z ojcem
wyrwana ze snu ryknięciem Godzilli. Chorej Godzilli. Następnie nie może matka z
ojcem na luziku zjeść śniadania w łóżku, bo łóżko ulega całkowitej destrukcji
przez substancje organiczne produkowane przez Godzillę. Obrzydliwość od rana,
pranie cały dzień. Szlag go trafił.
A skoro już wiadomo było, że będzie sprzątanie, to matka z
ojcem oblecieli hurtem i okna i prasowanie i odkurzanie. Kiedyś matka z ojcem w
soboty oblatywali kluby, wracali w niedziele. Nie żeby żałowali takiego życia,
nie żeby narzekali na brak wyzwań, adrenaliny i atrakcji. Wręcz przeciwnie,
życie przed Godzillami tchnęło niebiańskim spokojem, nawet jak się w domu nie nocowało,
albo w ogóle nie nocowało i zażywało weekendu od czwartku do wtorku. Wtedy było
takie emeryckie życie, wszystko przewidywalne, wszystko szło jednym schematem. Impreza,
po imprezie, wernisaż, kino, wypad za miasto i jeszcze raz, od nowa, tak samo. A
teraz to nigdy nie wiadomo, kiedy i która Godzilla … resztę zostawiam w domyśle.
Idę jutro na imprezę. To będzie kinderbal, ale bardziej bal niż
kinder. Kinder wezmę tylko jedno, bo drugie – patrz wyżej.
I ciekawe co szitnie jeszcze heppensem. Bo zawsze może być też
tak, że nie pójdę.
no tak to jest z dzieciakami. okazuje się, że kiedy zostajesz matką musisz być jak Elastyna - naginać się do zastanej chwili;) Plany przy małym potomstwie? Można mieć, ale głośno lepiej o nich nie mówić:)
OdpowiedzUsuńOj, trzymam kciuki, żeby nic nie szitnęło - a wyraz muszę zapamiętać!! :)
OdpowiedzUsuń:)) bardzo dobry wyraz, nie? świetny na dzieci:))
OdpowiedzUsuń