Zadziała albo nie zadziała. Włoskie wifi kapryśne. Wczoraj na przykład przerwało mi w trakcie. Dziś nie może zacząć. No cóż. To że za granica, to nie znaczy, że wszystko takie idealne. Ale cała reszta tak. Matka Durska wraz z Godzillami uprawiała dziś plażowanie, a wcześniej odbyła wizytę na bazarze, gdzie nabyła prodotti locali w postaci tym razem oliwek i suszonego mango oraz limonki. Ojciec zaś nabył bułę ze świniakiem pieczonym i ją wtrząchnął na miejscu. Dlatego potem na plaży nie był zainteresowany ganianiem za panem pizzą. Podczas gdy i ja i Godzille konaliśmy z głodu na tych leżakach. A ojciec nam za te leżaki zapłacił i nie pozwolił wcześniej do domu jechać, żeby się nie zmarnowało. Inwestycja musi amortyzować. Teraz amortyzujemy wino, a Godzille zdechły w pokoju. Fajnie tak je przeczołgać, to potem człowiek może sobie spokojnie lampkę osuszyć. Godzilla starsza zapadł na gardło. I psuje harmonogram. Jutro znowu będziemy konać na jakiś leżakach, bo dostał gorączki ten Godzilla i nie wypada tak się z nim włóczyć. Na szczęście matka miała antybiotyk z Polski, przepisany przez doktora rodzinnego na zaś. Wiedzieliśmy, że zaś się wydarzy, więc nadal mamy pełen luz. Się pojedzie do tej Florencji w czwartek, w końcu nie zając. Jutro się może do jakiejś Volterry udamy, albo czegoś takiego, nie pamiętam nazwy, a stary poszedł z mapą, to nie sprawdzę. Przecież to wifi tu tylko w jednym miejscu, nie będę za nim dylała z kompem i kieliszkiem.
To by było na tyle. Idę się rozkoszować widokiem na pola.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz