poniedziałek, 22 lipca 2013

Oda do bloga





O blogu nieszczęsny, jakże mi się czasem nie chce do ciebie zaglądać.
O jakże mi się czasem nie chce pisać, nawet jak już mam, co pisać. Nie żebym stale miała.
Dziś na przykład najpierw miałam mieć, a potem… I dlatego teraz sama nie wiem, bo niby tak, a nic.

Ale od początku:

Matka wstała o świcie. Godzilla też. Teraz mam jednego tylko, bo drugiego hoduje babcia (wiem, wiem, puryści i wrażliwcy właśnie się obruszają, iż matka śmie tak mówić o własnym dziecku. Śmiem i już – znacie mnie nie od dziś. A hodowla oddaje doskonale ducha pobytu u babci. Godzilla starszy pojechał odzyskać ciało, które stracił podczas roku szkolnego. Szczapka taka została, patyczkami wymachiwał niezdarnie, a jak wróci, to będzie taki mężny, prężny i podkarmiony – to jakby nie patrzeć hodowla).

No dobrze, wstała ta matka i ruszyła do pracy, stawiając przed Godzillą śniadanie do samoobsługi. Potem musiała matka sprzątać, ale popracować się dało, przynajmniej trochę. W celu zapewnienia sobie kolejnych chwil względnego spokoju, matka naobiecywała, że jak tylko skończy, to pojedziemy… No właśnie, tu Was zaskoczę – do urzędu. Cóż to za radość? A jednak! Matka zastosowała starą technikę marketingową owijania g w bawełnę. Tu akurat owijała literkę u jak urząd i sprzedała tenże jak raj na ziemi dla trzylatków, naobiecywała druczków, tłumów, schodów i wind i że fajnie ogólnie, to Godzilla się bardzo do pomysłu zapalił. A jak już się zapalił, to z pracy matki były nici lub, inaczej, dalszy wysiłek by spalił tylko na panewce. Zaczęła się matka zbierać, komputer wyłączyła…

I…
Teraz trzymam Was w niepewności.

I…

Już widzicie, jak wchodzimy do tego urzędu. Druczki fruwają, urzędniczki piszczą, naczelnik czerwienieje, sprzątaczka blednie? Ludzie uciekają w popłochu, a Godzilla lata i pożera?

Nic z tych rzeczy. Owinął się Godzilla narzutą – przez przypadek, skakał po łóżku z radości, że już za chwileczkę, już za momencik dokona rzezi w urzędzie… i zasnął.
Spał do zamknięcia tego przybytku potencjalnej radości, wstał, zrobił dziką awanturę, że pracują za krótko. Jutro pojedziemy. Jutro – tylko musiałam do tego dorzucić sklep z zabawkami i kino, bo urząd już niestety stracił na wartości.

Mój dowód stracił z kolei na ważności. Ale da się żyć bez dowodu, prawda?



2 komentarze:

  1. Da się żyć, da. Ja rok temu składałam podanie o dowód dla syna i okazało się, że dokumenty moje i męża już są nieważne. Ale jakoś to przełknęli (złożyliśmy podanie o nowe, ale do odbioru dopiero w te wakacje, jak będziemy w Polsce :)))
    A ostatnio zaskoczyli mnie na całej linii, bo na ten nieważny dowód ... wyrobili mi angielskie prawo jazdy. Także nie wiem, czy całkowicie bez dowodu się da, ale z przeterminowanym na pewno :)

    OdpowiedzUsuń
  2. udało się :))) będzie, będzie!

    OdpowiedzUsuń