O blogu nieszczęsny, jakże mi się czasem nie chce do ciebie
zaglądać.
O jakże mi się czasem nie chce pisać, nawet jak już mam, co pisać.
Nie żebym stale miała.
Dziś na przykład najpierw miałam mieć, a potem… I dlatego
teraz sama nie wiem, bo niby tak, a nic.
Ale od początku:
Matka wstała o świcie. Godzilla też. Teraz mam jednego
tylko, bo drugiego hoduje babcia (wiem, wiem, puryści i wrażliwcy właśnie się
obruszają, iż matka śmie tak mówić o własnym dziecku. Śmiem i już – znacie mnie
nie od dziś. A hodowla oddaje doskonale ducha pobytu u babci. Godzilla starszy
pojechał odzyskać ciało, które stracił podczas roku szkolnego. Szczapka taka została,
patyczkami wymachiwał niezdarnie, a jak wróci, to będzie taki mężny, prężny i podkarmiony
– to jakby nie patrzeć hodowla).
No dobrze, wstała ta matka i ruszyła do pracy, stawiając
przed Godzillą śniadanie do samoobsługi. Potem musiała matka sprzątać, ale popracować
się dało, przynajmniej trochę. W celu zapewnienia sobie kolejnych chwil względnego
spokoju, matka naobiecywała, że jak tylko skończy, to pojedziemy… No właśnie,
tu Was zaskoczę – do urzędu. Cóż to za radość? A jednak! Matka zastosowała starą
technikę marketingową owijania g w
bawełnę. Tu akurat owijała literkę u
jak urząd i sprzedała tenże jak raj na ziemi dla trzylatków, naobiecywała druczków,
tłumów, schodów i wind i że fajnie ogólnie, to Godzilla się bardzo do pomysłu
zapalił. A jak już się zapalił, to z pracy matki były nici lub, inaczej, dalszy
wysiłek by spalił tylko na panewce. Zaczęła się matka zbierać, komputer
wyłączyła…
I…
Teraz trzymam Was w niepewności.
I…
Już widzicie, jak wchodzimy do tego urzędu. Druczki fruwają,
urzędniczki piszczą, naczelnik czerwienieje, sprzątaczka blednie? Ludzie
uciekają w popłochu, a Godzilla lata i pożera?
Nic z tych rzeczy. Owinął się Godzilla narzutą – przez
przypadek, skakał po łóżku z radości, że już za chwileczkę, już za momencik
dokona rzezi w urzędzie… i zasnął.
Spał do zamknięcia tego przybytku potencjalnej radości,
wstał, zrobił dziką awanturę, że pracują za krótko. Jutro pojedziemy. Jutro –
tylko musiałam do tego dorzucić sklep z zabawkami i kino, bo urząd już niestety
stracił na wartości.
Mój dowód stracił z kolei na ważności. Ale da się żyć bez
dowodu, prawda?
Da się żyć, da. Ja rok temu składałam podanie o dowód dla syna i okazało się, że dokumenty moje i męża już są nieważne. Ale jakoś to przełknęli (złożyliśmy podanie o nowe, ale do odbioru dopiero w te wakacje, jak będziemy w Polsce :)))
OdpowiedzUsuńA ostatnio zaskoczyli mnie na całej linii, bo na ten nieważny dowód ... wyrobili mi angielskie prawo jazdy. Także nie wiem, czy całkowicie bez dowodu się da, ale z przeterminowanym na pewno :)
udało się :))) będzie, będzie!
OdpowiedzUsuń