sobota, 6 kwietnia 2013

Ale dzień! Szemrany bardzo…





Uwaga! post zawiera liczne niecenzuralne słowa. Nie czytać na głos przy dzieciach. Ponadto wyszedł mi długi, ale niech będzie, że to na dziś, na jutro i na poniedziałek (jakbym nie zdążyła z nowym).

Po pierwsze Matka się chwali, bo w wyniku tej publikacji (link poniżej) zrobiła się bardzo szczęśliwa i zadowolona. W każdym razie podniosła o sobie mniemanie i poprawiła swoją pewność siebie oraz utwierdziła się w tym, że dobrze wybrała. Wiem, to drobiazg, dla wielu ludzi bez znaczenia, wzruszenie ramion i popukanie się w czoło, że się babie przewróciło w głowie – bo niby o czym tu mówić, że siedzi w domu z dójką dzieci? Że nie obroniła doktoratu, że klepie teksty na zawołanie i nawet na frazę toaleta publiczna potrafi naskrobać 1500 znaków? Pozory. Bo to niby nieważne i niewarte doceniania – tak większość z nas o sobie myśli. A ja myślę, że nie – to ma sens. I to jest warte… satysfakcji – czego życzę wszystkim siedzącym i pracującym w domu.


Po drugie matka kliknęła na fun page’u Ciekawskiego Georga
I wyklinała zaproszenie. W życiu jej się takie coś nie udało. Przed świętami zaś dostała informację, że dostanie coś od Magii Dnia. I to wszystko się matce wydaje niewiarygodne. Bo matka w życiu niczego na loterii nie wygrała, więc teraz jest oszołomiona. Taka jakby wręcz pijana, a tylko herbatę pociąga. Tym razem bez wkładki – słynnej wkładki ojca Godzilli. Wkładka działa na przeziębienia i składa się z ćwiartki whisky, słoja miodu i litra soku z malin. Po wkładce matka jest w stanie zapomnieć o wszelkich objawach, nie tylko przeziębieniowych… ale..
- Ojciec!
- Czego?
- Gardło mnie boli…
- Nie marudź, dzieciaka usypiam…

No cóż. Ojciec pije piwo z lokalnego browaru z okolic Szczyrku. Przywiezione. Dawkujemy sobie, by przedłużyć wspomnienie świąt. Ależ my mamy wspomnienia… jak czyta to jakiś strażnik trzeźwości, to pomyśli o nas źle. W dodatku dziś obracaliśmy się w szemranym światku.

Tu następuje relacja z pobytu w Burger Barze.
Cheeseburgery stanowczo dziś uczyniły nasz dzień i czynią go do tej pory. Zapewne dlatego, że są dość sycące.
Burger Bar znajduje się w okolicy, która ma aspiracje, by stać się… po prostu się stać. Tu rudera, tam baraczek, park Dreszera i melina. Żeby jedna. I kamienice pamiętające Powstanie Warszawskie, chyba. W każdym razie tak wyglądają. Naopowiadaliśmy przy okazji Godzilli starszej o walkach na Mokotowie, żeby te hamburgery nabrały dla niego edukacyjnego wymiaru. I hipsterka. Wali ta hipsterka drzwiami i oknami do lokalu o wymiarach 2 na 2. Wylega na ulicę, gdzie miesza się… też z hipsterką, ale w wydaniu rootsowym. Matka wszystko widzi, bo czeka w samochodzie na bułę z mięchem, podczas gdy ojciec dzielnie napiera na ladę w środku. Godzilla młodszy śpi, starszy dulczy. Matka ma ubaw po pachy:

Rootsowy hipster ze zlewozmywakiem zaczepia lalunię, która ewidentnie wstała niedawno. Z wyglądu kac po przejściu co najmniej Regeneracji, następnie pewnie był Plan B, by utopić się w Basenie. No jak na nią popatrzyłam, to mi się żal zrobiło. Ciężkie jest życie hipstera. Ja to pamiętam ze swoich młodych lat – najpierw cały tydzień w pracy, potem piątek i jeszcze większa harówka do rana. Parę godzin snu i znowu trzeba wyjść. Taki mus. To tak jak z lajkami na Fejsie – jak cię nie ma, to znikasz. A hipster nie może zniknąć, bo przecież to istota jego bytu. W każdym razie solidna porcja mięsa w bułce była laluni potrzebna bez względnie. Zresztą, jak się okazało, nie była sama. Zaraz pojawili się hipsterzy. Mieli takie fajne czapeczki, jeden tak na samym czubku głowy. Matka oczywiście pomyślała o jego uszach (zboczenie zawodowe), ale uznała, że to nie jej sprawa. Tylko wyraźnie biedak nie mógł kiwać łbem przez to usytuowanie czapeczki, jeden większy zamach i nakrycie leży w rozmemłanym śniegu. A to wstyd. Hipster taki czyściutki i świeżo wystylizowany. I podchodzi do nich – a oni na zewnątrz oczywiście, bo do środka już szpilki by nie wetknął – rootsiarz lumpiarz ze zlewozmywakiem. Godzilla aż się zainteresował.
- Mamo-o – ten pan jest chyba bezdomny?
- No nie wiem, przecież wyraźnie się mebluje.
- No tak – zlew ma, to i dom ma.
- Cicho bądź, posłuchamy..

Lumpiarz:
- Dajcie ognia
Dwukomorowy, ten w białym dresie odszedł na stronę.
- Nie mamy – okłamują w żywe oczy biednego człowieka!
- O to wszystkiego dobrego, wszystkiego!
- Nawzajem – dziadostwo bez uczuć jednak.

Pochodzi lumpiarz w białym dresie. Kopsa ogień temu od zlewozmywaka (dwukomorowego). Towarzystwo hipsterskie zwiera szeregi, bo tamci ich widocznie zapachem oczarowali.
Biały dres spogląda na swoje białe spodnie – od tyłu.
- Kurwa – pobrudziłem się.
Podchodzi do lumpiarza JEGO KOBIETA. Skąd wiem, że jego? A no nogawki mu czyści rękawiczką. W tych kręgach więzi rodzinne są bardzo silne. Kobieta do tego ze zlewem:
- Ty idź się prześpij, kurwa.
- No nie pierdol…

Zamykam okno, bo Godzilla przestał jojdać, że ojciec utknął z jego kotletami. Znaczy zaczął chłonąć gwarę warszawską. A uznałam, że wystarczy mu wiedza historyczna o Powstaniu.
Dalej więc miałam z bardzo cichą fonią, ale coś tam się udało.

Na horyzoncie pojawił się biały kołnierzyk w szarym płaszczyku. Nadgorliwiec typu leming urwał się na lunch z biura. Nienaganny. A w środku zapach grillowanego mięsa wczepiał się w tkaniny. Biedak więc latał do wnętrza co 3 minuty, by sprawdzić, czy jego już. Taki nerwowy. Podczas gdy hipsterka stała i gadała spokojnie –  trzeba mieć luz w oczekiwaniu na kotlety. Nawet takie w bułce.
Leming się miotał. Przyszli nowi. I rootsiarze i hipsterzy.
Taki jeden w basebolówce z kiepem w zębach zaczął się kręcić koło parki nowych hipsterów. Też na kacu wyraźnie. Ten w czapeczce już nie na kacu, już na fazie.
- Dajcie szluga. Ja byłem w Iraku…

- O mama, tata idzie z naszymi!

Pyszne, trzeba przyznać, że majstersztyk kuchni typu slow. Fast na pewno nie było, bo jak widać prawie doktorat z antropologii palnęłam.
Godzilla jednak wzgardził, bo uznał, że sosik był za ostry. Nie szkodzi, starzy rozszarpali jego porcję na strzępy i pochłonęli kapki sosu z papierka. W samochodzie. Żeby się tak poczuć.. no tak, no wiecie.



Pyszne, soczyste... bohaterowie dzisiejszego dnia...

11 komentarzy:

  1. Uwielbiam takie posty :) zostaje wiernie u Ciebie!

    OdpowiedzUsuń
  2. Hahaha, widzę, że nie tylko my mamy takie rzadkie, tajemnicze wypady;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Piwo regionalne :) mniam :) Polecam iwo z browaru w Konstancinie. Do dostania na pewno w knajpce na Ursynowie http://antica.waw.pl/menu,4019,1.html polecam Dawne (niepasteryzowane) i Starodawne :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O :)) pojedziem poszukac :))dzięki!!

      Usuń
    2. a i jedzenie mają smaczne, foccacia jest boska, pizzy nie polecam (mimo że boska w smaku), bo droga i za taką cenę jest jej mało; a na dole jest salka dla małych gadów ;) i stół dla dorosłych, także i z dziećmi tam się można udać :)

      Usuń
  4. kurde. jednak kocham tą moją wieś, że jeszcze hipseriada się tu nie przeniosła. Bo jak mi przyszło w Krakowie mieszkać kapkę to ja klęłam na każdym kroku, bo wszędzie FACECI Z TOREBKAMI. No kurde. z torebkami?
    a poza tym KRÓLUJ MI MATKO! o :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Dzięki!! zostawajcie, zostawajcie :))

    OdpowiedzUsuń
  6. muszę tu częściej do Ciebie zaglądać :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Zatęskniłam za Warszawą...

    OdpowiedzUsuń
  8. O, Matko rusz się!
    Super post . Do mnie na wieś też ta cała hipsterka nie dotarła. Choć jak widzę siebie w takich wiejskich kaloszkach z onucami to wówczas myślę żem hipster także! A nie tęsknie za Wawką. Szczęścia zdrowia pomyślności http://www.facebook.com/OMatkoRuszSie?ref=hl

    OdpowiedzUsuń
  9. wonderful issues altogether, you just gained a new reader.
    What would you suggest about your publish that you made
    a few days ago? Any sure?

    Here is my blog post ... Interactive photo plus movie museums for adult tourist of art Museums

    OdpowiedzUsuń