Uwaga! post zawiera liczne niecenzuralne słowa. Nie czytać
na głos przy dzieciach. Ponadto wyszedł mi długi, ale niech będzie, że to na
dziś, na jutro i na poniedziałek (jakbym nie zdążyła z nowym).
Po pierwsze Matka się chwali, bo w wyniku tej publikacji (link
poniżej) zrobiła się bardzo szczęśliwa i zadowolona. W każdym razie podniosła o
sobie mniemanie i poprawiła swoją pewność siebie oraz utwierdziła się w tym, że
dobrze wybrała. Wiem, to drobiazg, dla wielu ludzi bez znaczenia, wzruszenie
ramion i popukanie się w czoło, że się babie przewróciło w głowie – bo niby o
czym tu mówić, że siedzi w domu z dójką dzieci? Że nie obroniła doktoratu, że
klepie teksty na zawołanie i nawet na frazę toaleta
publiczna potrafi naskrobać 1500 znaków? Pozory. Bo to niby nieważne i
niewarte doceniania – tak większość z nas o sobie myśli. A ja myślę, że nie –
to ma sens. I to jest warte… satysfakcji – czego życzę wszystkim siedzącym i
pracującym w domu.
Po drugie matka kliknęła na fun page’u Ciekawskiego Georga
I wyklinała zaproszenie. W życiu jej się takie coś nie udało.
Przed świętami zaś dostała informację, że dostanie coś od Magii Dnia. I to
wszystko się matce wydaje niewiarygodne. Bo matka w życiu niczego na loterii
nie wygrała, więc teraz jest oszołomiona. Taka jakby wręcz pijana, a tylko
herbatę pociąga. Tym razem bez wkładki – słynnej wkładki ojca Godzilli. Wkładka
działa na przeziębienia i składa się z ćwiartki whisky, słoja miodu i litra
soku z malin. Po wkładce matka jest w stanie zapomnieć o wszelkich objawach,
nie tylko przeziębieniowych… ale..
- Ojciec!
- Czego?
- Gardło mnie boli…
- Nie marudź, dzieciaka usypiam…
No cóż. Ojciec pije piwo z lokalnego browaru z okolic
Szczyrku. Przywiezione. Dawkujemy sobie, by przedłużyć wspomnienie świąt. Ależ
my mamy wspomnienia… jak czyta to jakiś strażnik trzeźwości, to pomyśli o nas źle.
W dodatku dziś obracaliśmy się w szemranym światku.
Tu następuje relacja
z pobytu w Burger Barze.
Cheeseburgery stanowczo dziś uczyniły nasz dzień i czynią go
do tej pory. Zapewne dlatego, że są dość sycące.
Burger Bar znajduje się w okolicy, która ma aspiracje, by
stać się… po prostu się stać. Tu rudera, tam baraczek, park Dreszera i melina.
Żeby jedna. I kamienice pamiętające Powstanie Warszawskie, chyba. W każdym razie
tak wyglądają. Naopowiadaliśmy przy okazji Godzilli starszej o walkach na
Mokotowie, żeby te hamburgery nabrały dla niego edukacyjnego wymiaru. I
hipsterka. Wali ta hipsterka drzwiami i oknami do lokalu o wymiarach 2 na 2. Wylega
na ulicę, gdzie miesza się… też z hipsterką, ale w wydaniu rootsowym. Matka wszystko
widzi, bo czeka w samochodzie na bułę z mięchem, podczas gdy ojciec dzielnie
napiera na ladę w środku. Godzilla młodszy śpi, starszy dulczy. Matka ma ubaw
po pachy:
Rootsowy hipster ze zlewozmywakiem zaczepia lalunię, która
ewidentnie wstała niedawno. Z wyglądu kac po przejściu co najmniej Regeneracji,
następnie pewnie był Plan B, by utopić się w Basenie. No jak na nią
popatrzyłam, to mi się żal zrobiło. Ciężkie jest życie hipstera. Ja to pamiętam
ze swoich młodych lat – najpierw cały tydzień w pracy, potem piątek i jeszcze większa
harówka do rana. Parę godzin snu i znowu trzeba wyjść. Taki mus. To tak jak z
lajkami na Fejsie – jak cię nie ma, to znikasz. A hipster nie może zniknąć, bo przecież
to istota jego bytu. W każdym razie solidna porcja mięsa w bułce była laluni
potrzebna bez względnie. Zresztą, jak się okazało, nie była sama. Zaraz
pojawili się hipsterzy. Mieli takie fajne czapeczki, jeden tak na samym czubku
głowy. Matka oczywiście pomyślała o jego uszach (zboczenie zawodowe), ale
uznała, że to nie jej sprawa. Tylko wyraźnie biedak nie mógł kiwać łbem przez
to usytuowanie czapeczki, jeden większy zamach i nakrycie leży w rozmemłanym
śniegu. A to wstyd. Hipster taki czyściutki i świeżo wystylizowany. I podchodzi
do nich – a oni na zewnątrz oczywiście, bo do środka już szpilki by nie wetknął
– rootsiarz lumpiarz ze zlewozmywakiem. Godzilla aż się zainteresował.
- Mamo-o – ten pan jest chyba bezdomny?
- No nie wiem, przecież wyraźnie się mebluje.
- No tak – zlew ma, to i dom ma.
- Cicho bądź, posłuchamy..
Lumpiarz:
- Dajcie ognia
Dwukomorowy, ten w białym dresie odszedł na stronę. |
- O to wszystkiego dobrego, wszystkiego!
- Nawzajem – dziadostwo bez uczuć jednak.
Pochodzi lumpiarz w białym dresie. Kopsa ogień temu od
zlewozmywaka (dwukomorowego). Towarzystwo hipsterskie zwiera szeregi, bo tamci
ich widocznie zapachem oczarowali.
Biały dres spogląda na swoje białe spodnie – od tyłu.
- Kurwa – pobrudziłem się.
Podchodzi do lumpiarza JEGO KOBIETA. Skąd wiem, że jego? A no
nogawki mu czyści rękawiczką. W tych kręgach więzi rodzinne są bardzo silne. Kobieta
do tego ze zlewem:
- Ty idź się prześpij, kurwa.
- No nie pierdol…
Zamykam okno, bo Godzilla przestał jojdać, że ojciec utknął
z jego kotletami. Znaczy zaczął chłonąć gwarę warszawską. A uznałam, że
wystarczy mu wiedza historyczna o Powstaniu.
Dalej więc miałam z bardzo cichą fonią, ale coś tam się udało.
Na horyzoncie pojawił się biały kołnierzyk w szarym płaszczyku.
Nadgorliwiec typu leming urwał się na lunch z biura. Nienaganny. A w środku zapach
grillowanego mięsa wczepiał się w tkaniny. Biedak więc latał do wnętrza co 3
minuty, by sprawdzić, czy jego już. Taki nerwowy. Podczas gdy hipsterka stała i
gadała spokojnie – trzeba mieć luz w oczekiwaniu
na kotlety. Nawet takie w bułce.
Leming się miotał. Przyszli nowi. I rootsiarze i hipsterzy.
Taki jeden w basebolówce z kiepem w zębach zaczął się kręcić
koło parki nowych hipsterów. Też na kacu wyraźnie. Ten w czapeczce już nie na
kacu, już na fazie.
- Dajcie szluga. Ja byłem w Iraku…
- O mama, tata idzie z naszymi!
Pyszne, trzeba przyznać, że majstersztyk kuchni typu slow. Fast
na pewno nie było, bo jak widać prawie doktorat z antropologii palnęłam.
Godzilla jednak wzgardził, bo uznał, że sosik był za ostry.
Nie szkodzi, starzy rozszarpali jego porcję na strzępy i pochłonęli kapki sosu
z papierka. W samochodzie. Żeby się tak poczuć.. no tak, no wiecie.
Pyszne, soczyste... bohaterowie dzisiejszego dnia... |
Uwielbiam takie posty :) zostaje wiernie u Ciebie!
OdpowiedzUsuńHahaha, widzę, że nie tylko my mamy takie rzadkie, tajemnicze wypady;)
OdpowiedzUsuńPiwo regionalne :) mniam :) Polecam iwo z browaru w Konstancinie. Do dostania na pewno w knajpce na Ursynowie http://antica.waw.pl/menu,4019,1.html polecam Dawne (niepasteryzowane) i Starodawne :)
OdpowiedzUsuńO :)) pojedziem poszukac :))dzięki!!
Usuńa i jedzenie mają smaczne, foccacia jest boska, pizzy nie polecam (mimo że boska w smaku), bo droga i za taką cenę jest jej mało; a na dole jest salka dla małych gadów ;) i stół dla dorosłych, także i z dziećmi tam się można udać :)
Usuńkurde. jednak kocham tą moją wieś, że jeszcze hipseriada się tu nie przeniosła. Bo jak mi przyszło w Krakowie mieszkać kapkę to ja klęłam na każdym kroku, bo wszędzie FACECI Z TOREBKAMI. No kurde. z torebkami?
OdpowiedzUsuńa poza tym KRÓLUJ MI MATKO! o :)
Dzięki!! zostawajcie, zostawajcie :))
OdpowiedzUsuńmuszę tu częściej do Ciebie zaglądać :)
OdpowiedzUsuńZatęskniłam za Warszawą...
OdpowiedzUsuńO, Matko rusz się!
OdpowiedzUsuńSuper post . Do mnie na wieś też ta cała hipsterka nie dotarła. Choć jak widzę siebie w takich wiejskich kaloszkach z onucami to wówczas myślę żem hipster także! A nie tęsknie za Wawką. Szczęścia zdrowia pomyślności http://www.facebook.com/OMatkoRuszSie?ref=hl
wonderful issues altogether, you just gained a new reader.
OdpowiedzUsuńWhat would you suggest about your publish that you made
a few days ago? Any sure?
Here is my blog post ... Interactive photo plus movie museums for adult tourist of art Museums