sobota, 9 marca 2013

Matka Durska – reaktywacja i piec gazowy


Godzilla też się już nieco reaktywuje. Zaraza jeszcze się nie wycofała, ale jest nadzieja, że zostanie pokonana. W każdym razie już nam się znudziła i o niej nie piszemy.

Planowałam wprawdzie, że po szpitalu napiszę Wam tu relację obszerną i szczegółową, ale jak wróciliśmy, to te 10 dni okazało się dla nas taką czarną dziurą. Nie ma co do tego wracać. Beznadzieja polskich szpitali niech zostanie w ich murach. Niewiele się tam zmienia, niezależnie od remontów i unowocześniania sprzętów. Dopóki lekarze będą zachowywać się jak udzielni książęta, dopł. ki pielęgniarki nie będą bardziej empatyczne – to te miejsca nie będą dla ludzi, a tym bardziej dla dzieci. Doceniam zmiany, oczywiście, doceniam… jestem za nie wdzięczna, ale… ciągle jest to ale. Pan ordynator z szacunkiem traktujący tylko tych, których opłaca mu się traktować lepiej, pielęgniarki, które długie godziny spędzają w pokoju socjalnym. Ciężka to praca – wiem, rozumiem. Odpowiedzialna i tak dalej. I jeszcze źle płatna. Ale… po drugiej stronie są ludzie, dzieci, często przestraszone, niepewne. A tak niewiele trzeba. I oczywiście oddaję sprawiedliwość garstce tych, którzy mieli dla nas czas, odpowiadali na pytania i nie skąpili małemu chłopcu uśmiechu. A poza tym – siedlisko absurdu, nie tylko zarazy wszelkiego autoramentu.

Tak więc z radością przybytek absurdu opuściliśmy i wczasy w SPA fundowane z ZUS-u zakończyliśmy. Pojawiła się groźba, że tam wrócimy, ale Godzilla chyba zdał sobie z tego sprawę i zawalczył. Dziś mu lepiej. Dziś już śmiało ruszył do ataku. Da radę.

W tym miejscu jeszcze tylko Wam wszystkim za wsparcie podziękujemy – miłe słowa, lajki, telefony, listy, posty i komentarze naprawdę umilały nam siedzenie w tej czarnej otchłani. Tak sobie z Godzillą siedzieliśmy i czytaliśmy z telefonu i nam było raźniej.

A teraz do rzeczy. Powrót do rzeczywistości. Rzeczywistość podczas naszej nieobecności leżała odłogiem, a teraz wymaga pilnej orki. Wydaje się, że to może być już orka na ugorze. Tona prasowania przerosła nasze oczekiwania. Koty nadal wystają z kątów. Obiadu z prawdziwego zdarzenia wraz z deserem nie widziano w domu Durskich od wielu już dni. Odbudowujemy się jednak. Reaktywacja, reanimacja, powstanie, odnowa i sprzątanie. Jutro. Dziś już mi się nie chciało. A tymczasem:

Piec gazowy zaczął piszczeć. Grozi wybuchem. Fakt, nie był czyszczony już ze dwa lata – jakoś nam umknęło. Przyjechał pan od pieca. Popatrzył. 50 zł wziął i zniknął, zapowiedział wprawdzie, że wróci, ale nie wiadomo kiedy. Dzwonię ci ja do niego po tym, jak już poszedł.
- Panie, ale ten piec piszczy.
- No piszczy, ale pani musi ustalić, co piszczy.
- Panie, no piec piszczy.
- No, ale ja tak nie zrobię, jak nie wiem, co piszczy. Pompa piszczy czy wentylator?
- Panie, przecież Pan tu był i widział… no piec piszczy, skąd ja mam wiedzieć, co w piecu.
- Pani popatrzy, czy piszczy, jak mruga zielonym światełkiem czy jak nie mruga. I czy od razu piszczy czy nie. I mi pani zadzwoni i powie.

I siedzi matka Durska pod piecem i patrzy. Nawet dokumentację filmową sporządza z tego, jak piec piszczy. Dokument o piszczącym piecu po fazie postprodukcji mogę udostępnić na festiwale filmów grozy.
 Bo jak wybuchnie i ja będę pod piecem, to się ze mnie zrobi Rozalka jak nic.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz