niedziela, 6 stycznia 2013

Broń biologiczna do zrobienia z kanapki


Wiedziałam, że Godzilla starsza ma niecne zamiary. Tak czułam, w końcu matką jestem i mam intuicję do własnych bądź co bądź dzieci. Prawdopodobnie przystąpił do organizacji terrorystycznej. W końcu ma tableta z dostępem do Internetu, to co za problem. Na szczęście młodsza Godzilla jest czujny i zdemaskował te niecne zamiary.
W przedniej kieszeni plecaka była bomba biologiczna. Hodowla zaawansowana, szczepy wszelakie, pewnie i dżuma złośliwa i takie tam. Starszy podczas przesłuchania wyznał, że założył hodowlę jeszcze przed świętami. Kolor by się zgadzał z wiekiem – intensywna zieleń. Dobrze, że kupiliśmy mu potrójną lampę z Ikei, to przesłuchanie zakończyło się nawet okazaniem skruchy przez niedoszłego zamachowca. Pierwsza ofiarą miał paść brat. Ale Godzilla młodszy to esteta i takiego zielonego do gęby nie włoży. Przylazł i rzucił mi tym na klawiaturę z hasłem: bleee.

A bezy się suszą… Jakbym wiedziała, że to tyle czasu, to bym o 6 rano zaczęła, nie o 17.30. Ech… Bycie domestic goddess to jednak ciągła logistyka.

I proszę, setny post - i bomba.

3 komentarze:

  1. No popatrz, ja niedawno taką bombę wyhodowałam osobiście i we własnej torebce. Z rzodkiewek w foliowym woreczku. Ani chybi chciałam mojego pracodawcę wykończyć... :]

    OdpowiedzUsuń
  2. no właśnie... bombowce latają, bomby w kazdej dziurze, takie czasy...

    OdpowiedzUsuń