poniedziałek, 7 stycznia 2013

Matka Durska, będąca Matką Godzilli, miała day made by sardynki i tort



Na polu bitwy brakuje rybitwy i mewy oraz kota. Ten miałby używanie. Jak wywabić ten rybi swądek?
Winowajca, Godzilla mniejszy, nie poczuwa się do winy i nadal grasuje wokół szafki, w której dziś dokonał rzezi sardynek. A wszystko nad moją posprzątaną na świeżo podłogą. Nigdy, ale to przenigdy, nie kupię już sardynek w oleju. Tylko w sosie własnym. Bo się tak nie klei i smug nie ma przy myciu podłóg z tego. Puszka sardynek opened by Godzilla made my day (to dla zagranicznych przeglądarek).

Poza tym mój dzień został zrobiony na szaro przez Godzillę starszą. Jednak ma wadę wzroku i jednak trzeba było wcześniej iść do okulisty. Niedobra matka, zbagatelizowałam ostrzeżenia, nie baczyłam na sygnały i nie czuła byłam na jęki znad książek. Będę się w piekle dla matek smażyć. I dobrze, przynajmniej nie będę się nudzić, bo tam pewnie będzie multum takich fajnych babek, jak ja.

A i jeszcze tort bezowy made my day. Ten tort, co go wczoraj zrobiłam. Było go dużo i ja go tak prosto z patery atakowałam łyżeczką. Najpierw po skobelku, nie wyjmując z lodówki, a potem już sobie wyjęłam i tort poległ. Zrobił miejsce reszcie sardynek, które uratowałam z otwartej puszki…

W ogóle nadążacie dziś za mną? Jak nie, to trudno. Ja mam wysoki poziom cukru we krwi, to mogę gadać od rzeczy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz