wtorek, 4 grudnia 2012

Matka nic nie pożera, bo założyła złą bluzkę


To się zdarza, nawet najlepszym… nie, żeby matka od razu była najlepsza. Zła nie jest, ale najlepsza też (jeszcze) nie. Zła bluzka czyniła matce na złość i właściwie żyła innym życiem niż życie matki. A życie matki dziś było skomplikowane.

Po pierwsze, ojciec wyjechał, czyniąc lej po bombie i żądając śniadania do pracy zanim wyjechał (przed wyjazdem zamierzał zjeść jeszcze domowe kanapeczki żony, co doceniam, doceniam).

Po drugie, matka planowała ten lej ogarniać, ale wyskoczyli z Polsatu z zaproszeniem, więc uznała, że warto jechać i pokomentować. Matka niby nie musi jeździć, ale jak dzwonią, to robi jej się miło i czuje się doceniona i niegłupia, więc jeździ. Żeby pojechać, trzeba się ubrać, niekoniecznie tak, jak do Godzilli. Lepiej. Matka więc odkąd się dowiedziała, że ja zapraszają, myślała, w co się ubrać. I rano wpadła na pomysł, że ma taką niestarą bluzkę, lila, no lekki fiolecik. Luźna taka, bez kołnierzyka, z gumką w pasie, żeby tuszować nadprogramową fałdę (gratis po Godzillach). I na to sweterek.

Matka, jak tylko to wymyśliła, to się uspokoiła, odprasowała i położyła do założenia. Póki co dylając w staniku i kawałku piżamy. Trochę oprzątnęła tu i ówdzie, maile popisała. Jak wybiła odpowiednia godzina postanowiła najpierw ubrać Godzillę, która jechała z nią, bo co innego było z Godzillą zrobić? A potem siebie. Godzilla po ubraniu postanowił się jednak rozebrać, więc matka tę czynność powtarzała kilka razy, aż huknęła. Następnie Godzilla zażądał kaszy i nie można było mu wmówić, że już jadł i nie jest głody. Godzilla nie był głodny, kasza to był tylko pretekst. Strzały z kaszy z podłogi i ściany zostawiłam na pamiątkę jednak.

Telefon – taksówka na dole… Ja w tym staniku. Rzuciłam michę z kaszą, huknęłam ponownie na Godzillę, dla porządku. I się w tę bluzkę pakuję i sweterek. No i wyszło, bluzka kompletnie nie pod ten sweterek, za dużo jej, za duży dekolt, nie te guziczki, porażka. Co podciągnę, to się ściąga i jeszcze gniecie. Koszmarnie gniecie, a jak wkładałam, to się plama z dezodorantu zrobiła. Telefon ponowny, mniej uprzejmy.

Cóż było robić, ja, Godzilla i bluzka, ruszyliśmy. Godzilla uciął sobie w taksówce drzemkę i był na tyle wspaniałomyślny, że się nie obudził przy wyjmowaniu z tejże. Musiałam nieść. To spowodowało jeszcze więcej zagnieceń na bluzce. Jak doniosłam, to się obudził. Make up i do studia. Nawet mi nie pozwolili tej bluzki poprawić, a jeszcze wpięli te kabelki, które pogorszyły sprawę. Sweterek się rozchełstał, bluzka też. Porażka. Następnym razem przymierzę zanim założę. Matka też uczy się na błędach.

Po powrocie ogarnęła lej po bombie, także plan został zrealizowany. Chociaż życie bez ojca z powodu delegacji jest bardzo trudne. No nie narzekam, nie, tylko mówię. Tak się pocieszam, sama się muszę pocieszyć, bo przecież ojciec w delegacji.

A starsza Godzilla ma w sobotę koncert. I została pochwalona przez nauczyciela od muzyki. I oczywiście jestem z niego dumna jak cholera (miałam napisać paw, ale teraz rotawirus panuje, wole nie wywoływać wilka z lasu, bo ojciec w delegacji, ja sama, dwie Godzille…rozumiecie?).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz