czwartek, 29 listopada 2012

Godzilla pożera nóż, co okazuje się doskonałym sposobem na uspokojenie


Godzilla jest osobnikiem szalonym, to już powszechnie wiadomo. Wiadomo też, że jest uparta. To znaczy, matka o tym się właśnie przekonała. Czułam od dawna, że z Godzillą dyskusja jest bezsensowna, dziś jednak ten bezsens okazał się w całości. Matka pisała tekst, Godzilla łaziła z betoniarką, wpychając do jej bębna (tego, co się kręci) różne przedmioty. Standard, nic nowego. Tam już ledwo co wchodzi, bo Godzilla od dawna wpycha. Chrupki wpycha, klocki, ciastka, resztki organiczne różne inne, na przykład z obiadu. Matka pisała więc spokojnie, bo zabawa betoniarką nie jest groźna, właściwie. No i właściwie jednak się okazało. Godzilla wyciągnęła sobie nóż stołowy cichaczem. Następnie schowała się za łóżko, a matka kątem oka nie dostrzegła noża od razu. Dostrzegła po chwili. Jak wiadomo, chwile są wieczne. Zwłaszcza u dzieci. Nóż w końcu błysnął matce w kącie tego oka. Ruszyła z odsieczą (nożu z odsieczą, oczywiście). Godzilla w ryk, że: „Mój nióż, mój nióż! Nie odam!”. Matka na to: „Nie bądź głupi, skaleczysz się, oddaj!”. Wymiana zdań trwała jakieś 10 minut. Matka postanowiła bowiem negocjować, a nie wyszarpywać z łap. Jednak nóż, to nóż. Godzilla wpełza z nim pod łóżko. Matka się wściekła nieco i stwierdziła na odchodne:
- Ale, jak się skaleczysz, to do mnie nie przyłaź!

Po jakimś czasie Godzilla porzuciła nóż, sama z siebie. I poszła myć zęby. Matki to nie zdziwiło, bo Godzilla cierpi na kompulsywne mycie zębów, odkąd mu powiedziałam, że ma tam robale i trzeba je wykurzyć szczoteczką. Wcześniej nie chciał myć, to musiałam coś wymyślić. Jak się okazało, skutecznie – mycie zębów jest co jakieś 10 minut. Już nawet za nim nie chodzę do łazienki (wiem, że powinnam, bo ostatnio przy tej czynności golił szczoteczkę do zębów taty maszynką… wiem, wiem). Nie mogę jednak być w dwóch miejscach na raz, byłam przy komputerze.

Godzilla wylazła po chwili z łazienki i zażądała obiadu. Też mnie to nie zdziwiło. Wstałam, odgrzałam resztki z wczoraj, bo wczoraj nie zjadł, to co by się miało marnować. Produkty bezglutenowe nie są tanie, więc grzech wyrzucać. Grzech dla portfela. Przyszłam z miską, Godzilla oglądała bajkę. Otworzyła gębę niechętnie. To ja na niego, że przecież chciał. A on na mnie, że boli. Ja na niego, że kuku na muniu boli chyba i hipochondryk jest. On na mnie, że jednak boli. Ja na niego z łyżką. Po pół godzinie mało owocnych wysiłków, matka postanowiła wykazać się empatią i zajrzała do tej gęby, co pokazywał, że boli.

A tam dziura w dziąśle, krwawa dziura. Całkiem konkretnych rozmiarów, umieszczona pod zębami. Matka rzuciła się więc na ratunek. Najpierw do kompa, odpisać na mrugające posty na czacie, przy okazji zapytać, czym się krew z dziury tamuje. Jak jej ludzie odpisali, że lodem, matka pobiegła w te pędy do zamrażalnika. Lód był, owszem na ściankach. Przecież nie zeskrobię… Do wyboru: masło, mrożone maliny, kilo mielonego, stary szpinak, co się mrozi ze dwa lata już i resztki obiadowe zapomnianego pochodzenia. Wzięłam maliny, w pudełku, wydawały mi się najlepsze. I pędem do Godzilli. Ta już ryczy, bo się zorientowała, że już można i że powód niebłahy. Matka wyciera krew po gębie, pudłem z malinami okłada po wierzchu. Godzilla chwyta maliny, otwiera pudełko, wpycha maliny… Matka wyciąga maliny, wkłada do pudełka, przykłada do twarzy, wacikami w środku ociera. No dramat w pełni.

Matka postanowiła to opanować jednak, huknęła na Godzillę, że „A nie mówiłam, teraz ponosisz konsekwencje, masz tu leżeć, ja wracam do pracy!”. O dziwo Godzilla leżał. Maliny zabrałam, a on leżał. Może z raz podniósł jeszcze łeb, co skwitowałam natychmiast:
- Leż, bo się dziura nie zagoi, a najlepiej śpij!

I on poszedł spać. Bez niczego.

Jutro zapoznam go z widelcem, może? Wyrodna matka. Małpa wręcz.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz