wtorek, 9 października 2012

Matka pożera klasowe składki


Matka Godzilli została klasowym windykatorem. Absolutnie nie dobrowolnie – nikt się do takich funkcji sam nie zgłasza. Niestety na pierwsze zebranie do szkoły zabrała ze sobą męża, a ten się nudził, co okazywał drapaniem się po głowie. Podniesiona w tym celu ręka została jednak nieopatrznie odebrana jako chęć przyjęcia roli skarbnika. Głupio się było mężowi wycofać, więc radośnie oznajmił, że żona się podejmie. Mąż nie bierze w tym udziału oczywiście. A ja klnę pod nosem, bo co zrobić. Próba zrzeczenia się stanowiska rodzi konieczność znalezienia następcy – a wszyscy przede mną uciekają.
W związku z tym nie pozostaje mi nic innego, jak wdrażać kolejne metody windykacji i  poprawiać ściągalność. Obserwuję też bacznie, czy nie przekłada się to na relacje Godzilli w grupie i zaczynam mieć pewne wątpliwości.
- Mama, XX mnie wczoraj przewrócił i miałem krwotok z nosa, ale XY dał mi chusteczkę i poleciał po panią.
Nic nie komentuję, lecę do kompa i sprawdzam na koncie klasowym. No tak, wszystko jasne, rodzice XX zapłacili, więc XX sobie pozwala i ewidentnie odgrywa się za straty (u nas jest tak: że jak kasa na fundusz, to nowych zabawek już nie ma – może u nich podobnie), a XY. jeszcze nie. Wiadomo, że lepiej się windykatorowi nie podkładać, to XY był miły.
W ubiegłym roku szkolnym Godzilla cały czas skarżyła się na ZZ. Rodzice ZZ zalegali i w ogóle nie odpowiadali na mejle. Musiałam ich na żywo zdybać. W tym celu wielokrotnie zaczajałam się przy schodach. A jak w końcu zdybałam, to powiedzieli, że mam zły system księgowania, nie że kreatywny, ale jednak. To zaproponowałam, żeby sami księgowali. Uciekli. W tym roku omijają mnie na jakieś 10 metrów. ZZ omija Godzillę, może to i lepiej, od razu synowi zachowanie podskoczyło.
Trzymanie pieczy nad skarbem klasowym jest nie lada wyzwaniem nie tylko z powodu trudności w ściąganiu składek. W tym roku dłużników zresztą nie ścigam już indywidualnie, normalnie od razu na listę i mejlem do wszystkich. Poprawia to ściągalność niemal jak zaangażowane społecznie reklamy w telewizji poprawiły ściągalność abonamentu radiowo-telewizyjnego. Rozważam wykupienie billboardu przed szkołą. „Rodzicu! To dla dobra Twojego dziecka. Matka windykator.”
Trudnością jest utrzymanie budżetu w ryzach. Zbliża się Dzień Nauczyciela i po skrzynce mejlowej co i rusz przelatują szalone propozycje:
- Kupmy pani prezent!
- porcelanę!
- Z herbatą!
- i coś do herbaty!
- a jak woli kawę?
- porcelanę z Klimtem (tak, tym Klimtem, Gustavem)!
- i kwiaty!
- i czekoladki!

… Wydawać to lekką ręką, a z płaceniem się ociągają. I gdzie ja tego Klimta znajdę? Na porcelanie jeszcze. Do Wiednia mam jechać? Owszem, wychowawczyni ma ogromne zasługi w edukacji naszych dzieci – Godzilla może wyjdzie na ludzi, ale żeby od razu Klimta? Kryzys jest, nasze trzeba wspierać. Kossak, Wyspiański, no Grottger, ja wiem, nawet Matejko. A tu Klimta weź szukaj i przepłacaj za importowane. A w raporcie rocznym jak to będzie wyglądało? Koszty reprezentacyjne nie mogą przewyższać dochodów, nawet dla dobra dzieci.
Bo tu jeszcze dyrekcję trzeba obskoczyć i znaczną część grona. W końcu dzień edukacji. Ja już rozumiem premiera – zarządzanie budżetem przy takiej presji przyprawia o ból głowy – tu naciski, żeby dawać, tam żeby nie dawać, tu nie wpłacają, tam chcą mieć. A to się nie da. Nic dziwnego, że premier ma teraz swój cień w opozycji. Każde wsparcie na wagę złota. I jeszcze te pretensje, że zielonej wyspy nie ma. A niech na bezludną płyną razem z tym Klimtem!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz