czwartek, 4 października 2012

Godzilla pożera menu z Hamletem


Starsza Godzilla nauczyła się czytać, niestety. To znaczy stety, ale… Odkąd czyta, to nie je. W ogóle niechętnie je, ale teraz nie je też w szkole.

Do tej pory odpytywaliśmy Godzillę, co było na obiad. Była to forma niezawodnego testu i wskazówka, czy trzeba dawać drugi obiad czy nie. Wiadomo, że na zapas nie dajemy, bo nie wolno przekarmiać dzieci, a poza tym, szkoda wyrzucać. Nikt po Godzilli rozmemłanej porcji nie zje. Jak Godzilla wiedziała, co było na obiad, to znaczyło, że coś jadła. Jak się plątała i twierdziła, że nie pamięta – wiadomo, drugi obiad na stół.
A teraz koniec z iście sadystycznymi metodami rodziców. Godzilla recytuje menu niczym monolog z Hamleta. Być albo nie być, zupa ogórkowa, jestli w istocie szlachetniejszą rzeczą, gulasz z kaszą, znosić pociski zawistnego losu, szczawiowa, czy też stawiwszy czoło morzu nędzy, ryż z jabłkami i sosem śmietanowym, przez opór wybrnąć z niego… I wychodzi na to, że niby je. A nie je, na pewno. Ja to wiem, bo ubrania ma czyste. Żadnego sosu, żadnych ziemniaczków na spodniach i kaszy w kieszeni. Nic.

A kanapek też nie je, ale to akurat nie problem. Ja zjadam po drodze do domu. Właściwie przy życiu mnie to trzyma. Rano, jak zawijam w sreberka, to już się cieszę, że o 16.00 znowu je będę odwijała. Dla siebie. Oszczędność i na czasie i na posiłkach.

2 komentarze: