Ruszyli do stołu, natarli na talerze, zmietli z powierzchni
półmisków wszystko jak fala tsunami. Przy stołach agresja, „pan tu nie siedział, ja
tu mam karteczkę, to moje miejsce, ja tu wczoraj siedzialem!”… Ja, mój,
zabieraj się stąd. Długi weekend, ośrodek wczasowy, gdzieś w Polsce.
A matka sobie stoi z Godzillami i patrzy. Ojciec próbuje
złapać stolik. Ręce nam opadły… my
jesteśmy jakaś inna bajka. Się o plaster szynki bić nie będziemy. A szkoda
tego, mnóstwo rzeczy nabranych na te talerze się po prostu marnuje, wyrzuca. Bez
uśmiechu, gburowato, na chama. A już miałam mieć lepsze zdanie o rodakach,
podziwiałam krajobrazy, tu ładnieje, tam pięknieje, a ludzie nadal dzicz.
A niech ich. Na 100 osób uśmichnęły się 3, w ciągu dwóch
dni. Jest nadzieja, że kiedyś się reszta nażre, uspokoi i zacznie normalniej
się zachowywać.
Matki refleksja
ponura, bo właśnie do niej dotarło, że jutro to to wyjedzie na drogi i tak samo
się będzie pchało. Polacy w masie, masa Polaków.
A ja cholera lubię ich TYLKO na sztuki.
Tymczasem, bierzemy Godzille i idziemy na szlak, na górę.
Tam masa nie wlezie (przynajmniej mam taką nadzieję).
A jak się do nich pierwsza uśmiechniesz, to zazwyczaj jeszcze na Ciebie z byka spojrzą... Też toleruję tylko na sztuki
OdpowiedzUsuńi jak na wariatke patrza - prawda...
OdpowiedzUsuń