Była w górach i wróciła, a na trasie był nawet luz i
względny porządek. Znaczy tylko kilka nerek jechało do przeszczepu, pozostali
pilnowali organów. Trasa w miarę wyremontowana, nazywa się drogą szybkiego
ruchu. Nazwa ta jest uzasadniona ekranami wysokimi na 20 metrów, postawionymi
przy obu nitkach tak, żeby skutecznie odgrodzić kierowców od krajobrazu. To ma
sens – nic człowieka nie rozprasza, to może się szybko poruszać – więc jest
trasa szybkiego ruchu. Ja tam dojrzałam w tym logikę. Poza tym zwierzyna pól i
lasów, które są ekranami od trasy oddzielone może rozwijać się bez zakłóceń.
Przyroda przede wszystkim!
Ekrany powodują jednak konieczność uruchomienia dodatkowego
pasa dla ruchu lokalnego, który służyć ma ich ominięciu i dojazdowi do
wszelkich przydrożnych atrakcji. Jak nie było ekranów, to się zjeżdżało z trasy
i człowiek nie musiał kluczyć – prosto na BP dajmy na to, kibelek, hot dog,
tankowanie i znowu w drogę. A teraz – trzeba znaleźć znak, że będzie stacja. Na
znaku nie ma informacji, jaka to stacja, więc się jedzie w ciemno, bo ekrany
zasłaniają. Jak się pojawia znak, że stacja za 500 metrów, to trzeba
gwałtownie hamować, bo zjazd na stację jest już. Taka rozpiska się pojawia, że
trzeba zjechać z trasy i 27 odnoga od bocznej, na którą się zjeżdża, to ta stacja
albo zajazd. Jak się uda wstrzelić, to git. Przynajmniej gwarancja sikania jakaś.
Ale jak człowiek nie doczyta na tym znaku i nie zjedzie, to zabawa od nowa.
Czajenie na znak o stacji, czajenie na znak z rozpiską… Nie można jeździć tą
trasą samemu, nie można. Pilot musi być, bo kierowca sam nie ogarnie. W każdym
razie, jak samodzielnie, to tylko ze zdrowym pęcherzem.
I na głodnego lepiej też nie jeździć.
Wracali: matka, ojciec i Godzilla młodsza z tych gór
(starsza Godzilla jeszcze biega po kniejach). Godzilla się głodny obudził,
matka znaku szukała, rozpiski, ojciec nawet wcelował i wylądowaliśmy w
zajeździe. Miała być stacja benzynowa i taki inny znany nam już bar, ale akurat
w te się nie udało wjechać. A McDonald jedyny na trasie się Godzilli przespał.
Zajazd jak trzeba, utrzymany w trendzie – podmurowany, choć strzechą
kryty, rustykalne łabędzie gdzie niegdzie, na parkingu niby-stawik i buda z
chlebem na zakwasie. Obok muzeum ziemi łódzkiej czy jakoś tak – z wystawą, na
która prosto z drogi każdy kierowca powinien iść – w hołdzie bohaterskim walkom
ku niepodległej. Dodatkowo muzeum
wyposażone w grill. Już czynny. To ważne, że czynny, bo gdyby nie ta
informacja przybita do drzewa na płachcie, nikt by nie pomyślał, że tam można
wejść. Po dach okratowane. Na grillu jeden szaszłyk. Kolejka do toalety co
chwilę ku szaszłykowi wyłaziła i spoglądała, wędząc się wraz z nim, bo odwiew w
muzeum jakiś archaiczny. Co mądrzejsi przenosili zawartość pęcherzy się do
zajazdu obok, bo tam toalet więcej. Tam tez kuszą porcjami w rozmiarze XXL, a
nie jednym zdechłym szaszłykiem. Wprawdzie zapach z toalet nieco przeszkadzał, ale
goście i tak brali jak leci. Pełne tace, talerze z kluchami, surówkami i
goloną. Być może jednak to swoista zmowa zajazdu i muzeum, by gości nawzajem
sobie przerzucać, by mieli wybór w doskonałej ofercie. Tam sikacie i
zwiedzacie, tu jecie. Względnie żrecie.
Nie lubię McDonalda, ale postuluję, by obowiązkowo dostawić
w wolne miejsca między ekranami. McDonaldy przynajmniej widać z daleka, mają
maszty, oflagowane są. By człowiek nie zbaczał w takie absurdalne odmęty.
To się matka z ojcem i Godzillami najeździli w te wakacje. A
to nie koniec, może sobie co zwiedzimy jeszcze.
No tak, my tą trasę pokonujemy średnio raz w miesiącu. Mamy już obcykane McDonaldy z kibelkami - i nie ma to tamto - śpią, to ich budzimy, bo potem jest problem sikaniowy ;)
OdpowiedzUsuńA w sumie, to my takie śmieciowe żarcie lubimy ;), więc i lunch po drodze jest...
Albo KFC! Co by nie mówić o śmieciowym żarciu- tam zawsze mają czystą toaletę, przewijak dla dziecka, a i kawę oraz desery mają pyszne :)
OdpowiedzUsuńNie przepadam za fasfoodami, ale faktycznie lepsze to niż podejrzane zajazdy...a z tymi ekranami to najprawdziwsza prawda...bez pilota się nie obędzie a i tak wielokrotnie dawałam po hamulcach.
OdpowiedzUsuń