sobota, 4 maja 2013

Że w domu najlepiej? Że sweet home?




Żartujecie. Ani najlepiej, ani sweet. Człowiek był w górach, wrócił na gary. I żadna literówka. Góry – powrót – gary. Pranie, sprzątanie. Zakupy. Wypoczynek nie ma sensu, nie ma absolutnie żadnego sensu. A jego zbawienny efekt ulatuje z chwilą przekroczenia progu. Nie lepiej byłoby zostać i się tak nie szarpać?

Prawdopodobnie tak. Ale znalazło się ale, a nawet kilka ale.
Oto ale lista, dlaczego warto się szarpać z Godzillami i jeździć po różnych krzakach, chatach, okolicach i po całym kraju. Jakby nie było 1000 km się zrobiło. I było na bali. No w domu z bali, w kurorcie od wód.

Góry we mgle mają nieodparty urok.
Kiełbasa z grilla nawet zwyczajna smakuje lepiej i nikt nie wie, na czym to polega.
Dają duże porcje.
Beztroska zabawa na polanie w słońcu – bezcenne i nie ma lepszego ale od tego. Zabawa w domu nawet beztroska jednak jest obciążona jakimś „zaraz muszę coś innego robić”.
Dziadowskiej jakości kawa wypita na tej samej polanie w doborowym towarzystwie – warta każdych pieniędzy.
Rozpalenie kominka i konwersacja niezobowiązująca przy dźwiękach chrapiących ze zmęczenia Godzilli i dziatwy znajomych, z którymi konwersacja się odbywa – trudno nie docenić.
W ogóle ze znajomymi – to ma inny wymiar.
Zdziwienie na twarzach po tym jak Godzille zobaczyły na własne oczy kopalnię soli. I to tak głęboko!
Lody w Tyliczu.
Wyjątkowa głupawa ogarniająca Godzille w samochodzie oraz śpiewy syrenie ichnie. Generalnie nie do wytrzymania, ale w domu nie ujawniają takich talentów.
Bójka Godzilli na kurczaczka z Mc Donalda i frytki. Sprzątanie auta odliczymy im od tygodniówek.
Bitwa na hotelowym łóżku. W domu w życiu bym nie pozwoliła na takie skoki. Materac niewłaściwy, nie taki skokliwy.
Basen o świcie. No, o 8 rano. Ale komu w domu by się chciało dylać z Godzillą tak rano?
Pełen luz polegający na chodzeniu w arcyufaflanej kurtce i z arcyufaflanymi dziećmi.
Brak konieczności sprzątania i robienia wszystkiego, bo tak trzeba.
Nic nie trzeba, pełen luz, wszystko można.
I takiego pieska za 3 złote i krowę za 15 i na takie rowerki też.
I zmoknąć można.
I opalić się.
W domu się nie da, bo nie ma czasu na takie bzdury jak opalanie i moknięcie.
I na nic nie wnoszącą przejażdżkę można.
I nawet można zachować pełen luz wobec nagłej zdrowotnej awarii Godzilli. Zapalenie oskrzeli w klimacie górskim nie robi na matce strasznego wrażenia. No ostry dyżur i już.
I że bezglutenowa Godzilla przez cały wyjazd zasadniczo zjadła tylko dwa kawałki pizzy, a glutenowa nie tknęła surówki. W domu bym musiała robić straszne kazanie. I że ubrania po sobie nie poskładali i że latali jak opętani i że nachlapali w łazience i że późno chodzili spać. No i co z tego.
I że tak wspólnie, tak do kupy i razem.
I w Tarnowie w każdy kąt na starówce.
I daleko jeszcze? A gdzie jedziemy? A daleko jeszcze? A gdzie jedziemy? A daleko jeszcze? A gdzie jest nasz dom? A jaki będzie pokój? A daleko jeszcze? A kupisz mi to? A daleko jeszcze?
Przecież w domu obowiązuje zupełnie inny, zupełnie prozaiczny zestaw pytań.
Te pytania to tylko na takich wyprawach. Warto się męczyć? Warto.
Matka pisze, pranie trwa. Że godzina późna? Że w domu najlepiej? Że to wszystko trzeba teraz poukładać, rozpakować i nadać znowu rytm? I co z tego!




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz