sobota, 20 kwietnia 2013

Sowa poleciała





W piątek sowa została porzucona przez przypadek na okamgnienie przy maszynie z jedzeniem. Odleciała. Nie wróciła. Dramat. Matka dzwoniła po gabinetach, czy może sowa gdzieś nie utknęła. Ale nie. Dzwoni matka do sklepu, czy są sowy jeszcze. Są. Godzilla nieco udobruchany.

Sobota, jedziemy do sklepu po nową sowę. Godzilla głęboko wierzy, że nowa sowa przyleciała do sklepu (siostra bliźniaczka). Sowy nie ma, znaczy była, ale nie ta. Dramat. Matka w zastępstwie przyniosła papugę.
Godzilla na to, że to nie jest sowa jego. Matka na to, że fakt, ale zawsze może się papuga nazywać sowa i będzie git. Po dłuższym marudzeniu Godzilla przystał na ten układ (nie obyło się bez dodatkowych targów, trzeba było dokupić ciastolinę i takie coś z reklamy, co Godzilla widział i nie odpuścił). Następnie, trzeba było przyrzec, że jeszcze obszukamy miejsce zaginięcia sowy, bo może kto dobry zostawił w spokoju. Wprawdzie matka wie, że cuda się nie zdarzają, ale te małe smutne oczy po utracie przyjaciółki, prawie mnie przekonały do sensowności tego posunięcia.
Na szczęście papuga jakoś podbiła serce Godzilli. I tęsknota za sową nie jest już tak duża. Papuga nazywa się sowa.

Nie zrozumie nikt, kto nie ma dzieci... że dwójka dorosłych ludzi jedzie na drugi koniec miasta z nadzieją, że odkupią zabawkę. I jeszcze wydzwania po instytucjach, czy może ktoś widział. Ale rodzice rozumieją, co to jest przyjaźń z sową. Nawet jak ta sowa pluszowa.

Mimo sowich tarapatów, dzień należy zaliczyć do udanych. Rodzice spałaszowali po hamburgerze z ulubionego baru. Godzilla starszy zjadł tylko pół, bo w drugiej połowie umieścił wszystkie warzywka z tego pierwszego pół i drugie pół było już niejadalne. Biedny starszy… poszedł spać w nieświadomości, że matka i ojciec na obiad jutro planują grillowanego indyka z sałatką. Dwa dni nic Godzilla przez to nie zje. Z głodu padnie, w poniedziałek się do szkoły nie doczołga, bo mu warzyw dadzą. Rodzice współczują, jednak w tym wypadku się bardziej nie poświecą.

Ponadto matka otrzymała bukiet tulipanów, bluzeczki i spodnie. Jest bardzo usatysfakcjonowana. Godzilla młodszy otrzymał tenisówki, ale cisnął je ze złością, twierdząc, że nie zamierza ich nosić. No zobaczymy, zobaczymy. Obie Godzille zaś po t-shircie. Że w H&M t-shirty dla dzieci są po prawie 50 zł, to gruba przesada. Takie ze wzorkami. Dostały po białym. I tak minęła sobota.

Tradycyjna polska rodzina spędziła popołudnie w centrum handlowym. Wśród tłumu innych tradycyjnych polskich rodzin, pozwalając sobie na konsumpcyjne uciechy.
Teraz czas na coś dla ducha. Szklaneczka whisky z colą i można poczytać. Centra handlowe mają to do siebie, że Godzlle po nich zasypiają o niebo szybciej niż po jakiejkolwiek kulturze. No i w kulturę to się nijak ubrać, nie?
Pragmatycznie trzeba… pragmatycznie.
Tylko sowy szkoda.
Papuga nazywa się sowa, pamiętajcie. Żeby nikt nie strzelił teraz gafy.

3 komentarze:

  1. Może się stara sowa znajdzie? Napisz ogłoszenie na fejsie, wstaw zdjęcie... ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. No po cichu licze na odnalezienie.. Ze ona tam gdzie lezy...

    OdpowiedzUsuń
  3. No po cichu licze na odnalezienie.. Ze ona tam gdzie lezy...

    OdpowiedzUsuń