Matka została oddana na pastwę Godzilli, porzucona. Ojciec
spakował niezbędnik do walizeczki, poprosił o poskładanie koszul, wziął szczoteczkę,
a jakże, oraz dezodorant i wybył. W delegację. Pociągiem. Na dwa dni.
A ja tu sama, blady świt, w piżamie, ze śladem buziaka na
odchodne. Sama po środku pola bitwy. One, te Godzille, wrzeszczą, łatają,
tłuką. Normalnie karuzela. Przedmioty fruwają z prędkością światła. Głodne, ja
kanapki, nie chcą kanapek, ja kaszę, nie chcą kaszy, ja pie…, to znaczy robię
im mleko z płatkami. Ubrania chcą, kupy chcą, siku też na raz, potem bajkę
chcą, pić chcą. No żesz! A ja? W piżamie.
- Mama! Pospiesz się, zaraz do szkoły idę!
- Mamo! A kupisz mi to, kupisz mi, no kupisz mi?
- Nie Głupku, to mama mi kupi! Mamo, kanapki mi nie zrobiłaś
do szkoły!
- Mamo, podpisz mi tu klasówkę! Mamo! A spodnie mi daj.
A ja w piżamie. Za 5 do wyjścia. Komputer, sprawy służbowe.
O matko… zlecenie, na już.
- Zamknąć się do cholery!
Gęby otwarte, lekko zdziwione. Jest – 30 sekund ciszy. Ja do
maila, piżama na mnie.
Napisane.
- Mamo! Ale weź ty się rusz!
- Mamo siku chce!
- Mamo umyj mi ząbki! Ja ce zęby myć!
- CISZA!
- Nie ksić mamo!
- Zamknąć się! Ja mówię. Ja teraz! W dwuszeregu zbiórka. Spocznij.
Macie 3 minuty na ogarnięcie leja i założenie skarpetek.
- Ale mamo, ty się w trzy minuty nie umalujesz… a ja się
spóźnię i nie zdążę z kolegami się pobawić. Już jedźmy, nie musisz wysiadać, o
zostań w piżamie.
- Cholera, szeregowy starszy, do szeregu i cicho! Macie 5
minut na ogarnięcie tego burdelu i ubranie się do końca. Za 5 minut przy
samochodzie.
Telefon… Pani z PAP-u…
- Chodź Głupek… ja to dziś nie pójdę do szkoły, mamy pół
godziny na zabawę, mama wcześniej nie skończy.
Zdążyłam, zawiozłam. W ciągu pół godziny byłam w 4 miejscach.
I jeszcze zakupy zrobiłam. I do przychodni poszłam i zlecenie oddałam. No na
obiad zrobiłam pizzę. Osobiście zapłaciłam. A na drugie śniadanie kupiłam
parówkę i koktajl. W końcu samotne matki powinny sobie życie ułatwiać.
Wykąpałam, popracowałam, nie posprzątałam. W końcu samotnych matek nikt nie
rozlicza z czynności domowych i trzeba sobie życie ułatwiać.
Kolacji im nie dałam. Udowodniłam, że po zjedzeniu pizzy już
nie powinni jeść. Matematycznie im to udowodniłam. Pokazałam pięść i pół pizzy
i zapytałam, czy do woreczka o takiej pojemności coś jeszcze wejdzie? Starszy
stwierdził, że chyba jednak nie. Młodszy mówił, że zmieści kakao, ale jak mu
powiedziałam, że mu pęknie brzuch i nie da się go zszyć, to cichutko poprosił
tylko o wodę. W wannie zastosowałam system wymienny, jeden po drugim. Ta sama
woda, w końcu to bracia. I kazałam iść spać i powiedziałam, że jak powyłażą z
łóżek, to im pourywam nogi. Inaczej bym nie dała rady. W ramach zemsty rozsmarowali
na mojej połowie glutki. Te, co im wczoraj kupiłam. Za Chiny to się nie chce
odkleić. Ale nie martwię się, oni pewnie jutro obrobią to nożyczkami i będzie
po kłopocie. Zastosowałam szantaż i przemoc słowną oraz zezwoliłam na Cartoon
Network, co to normalnie nie pozwalam. I byłam agresywna. I reżim i terror i
zamordyzm był z mojej strony. Ale przeżyłam. Sama. Jedna. A one nie wyglądają
na za bardzo skrzywdzone. W ciągu dwóch dni puściłam na nich tyle kasy, że teraz
przez kolejne 10 będę się odkuwać. Pizza, glutki, koktajl, parówki, słodka
bułka. Byle wygospodarować nieco przestrzeni na przezywanie mojego chwilowo
samotnego macierzyństwa. No dobra, pracowałam.
Mąż wrócił z tej delegacji. Pociągiem. Z walizeczką i
koszulami. Rozłożonymi. Do prania. Taki wypoczęty jednak, nie za bardzo
zmęczony. O zabytkach opowiada.
Głęboko jednak współczuję matkom rzeczywiście samotnym. Na dłuższą
metę, to samemu się nie da, za drogo i trzeba się uciekać do coraz to nowych
pomysłów na szantaż i strasznie się nakrzyczeć trzeba. Powiedzmy sobie
szczerze, że nawet wprowadzenie reżimu wojskowego i stanu wojennego niewiele
pomogło. Straszne to było doświadczenie. Straszne. One, te Godzille, to chyba
wyczuły, że ja sama i poddały mnie próbie. We dwóch na raz, o wszystko.
No ja p….ięknie dziękuję. Postoję. Fajnie mieć męża. I
pojemnik na brudy, z którego się wylewa.
Eeee, da się. Tylko czasami trzeba trzasnąć drzwiami i wyjść na dwa dni, wtedy się przydają dziadkowie, którzy normalnie dzieci nie tykają. A kąpiele w jednej wannie, w jednej wodzie to u mnie norma...
OdpowiedzUsuńno właśnie.. wyjść.. czasem wyjść.. o rany...
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńPiękny tekst! :) Aż odczytałam głośno małżonkowi! :)
OdpowiedzUsuńSuper tekst, dzięki;)
OdpowiedzUsuńDzięki!
OdpowiedzUsuńJakie to prawdziwe ;) Przeżyłaś, to najważniejsze, a sposoby się nie liczą :D
OdpowiedzUsuńUśmiałam się strasznie ;D
OdpowiedzUsuń