poniedziałek, 18 lutego 2013

Kwestia pomidorów i śmierci


Kupiła matka pięć pomidorów w zeszły piątek, ten bardziej zeszły niż zeszły. Nie były brzydkie te pomidory i świetnie ożywiały kanapki. Jednak towar nietani o tej porze roku, to matka krajała po plasterku. Cztery pomidory zostały. W sobotę były, w niedzielę były. Trzy pomidory zostały. W poniedziałek matka rano pokroiła i zajęła się tym, co zwykle – tu ogarnęła, tu popracowała. Godzilla zaś biegała luzem po domu. Dwa pomidory były. Potem matka dokupiła jeszcze dwa, bo pomidory to pomidory, po sezonie kiszonego ogórka to zapowiedź nowej jakości. Jakby nie było wiosennej. Powiew hiszpańskiego słońca na kanapce z polską szynką. Unia w smaku, pomidor w gębie. Cztery pomidory były, trzy pomidory zostały na wtorek. Godzilla biegała luzem.
W środę była jajecznica, w czwartek owsianka, w piątek było w ogóle za późno, by jeść.
W sobotę matka sięga po pomidory, by je na kanapki położyć w plasterkach. Nie ma pomidorów.
Nigdzie nie ma.
- Zjedliśmy pomidory przecież. Nie ma.
- Były, ja pamiętam, dokupiłam, były.
- Ale nie ma, zjedliśmy.
- Niemożliwe. Gdzieś są. Muszą być. Albo zjedliśmy, może zjedliśmy…

Obszukała matka kąty i nic. Godzilla przesłuchana na okoliczność, powtarzała wskazując na swój brzuch – tu są. Ale taki dziwny uśmieszek miała.
Niepokojący.
Poniedziałek. Wieczór, czas kanapek. Godzilla przynosi w łapie ociekające coś.

- Matka! Szybko! Skąd on ma zdechłego pomidora? Coś ty mu dała?
- Ja nic.. on ukradł moje pomidory! Wiedziałam.

I znowu były trzy pomidory. Jeden zgniły i lejący, drugi nadgniły i trzeci taki przyschnięty. Schowane w… kieszeni kanapy. A że kieszeń z boku, to nikt nie zauważył. Pięć dni tam były te pomidory. I one nie są fast food z Donalda, nie udało się Godzilli doświadczenie. Pomidory poniosły sromotną śmierć, zdechły. Kwestia pomidorów i śmierci, gnicia i rozkładu w kanapie.

Eksperymentator – Godzilla młodsza.


5 komentarzy: