czwartek, 22 listopada 2012

Ojciec Godzilli pożera po dwa obiady, Matka dostaje mailami po oczach w zupełnie innej kwestii

 Godzilla pożera po dwa obiady też, ma to po ojcu. To są w sumie 4 obiady dziennie, 28 obiadów tygodniowo i 112 miesięcznie. 1344 obiady rocznie. Na szczęście mniej więcej połowę jędzą poza domem. Stołówka szkolna i różne takie ojcowe imprezy, na których karmią. Najczęściej ojciec zjada w pracy kanapki lub resztki z niedzieli. Pełny obiad zdarza mu się rzadziej. Dla matki jednak kanapki w porze obiadowej funkcjonują jak obiad (w biurze nazywa się toto „lunch”) i nie musi jeść drugiego. Na przykład dziś zjadła sobie bułkę drożdżówkę i w zupełności wystarczyło. No miałam ochotę i już. Ale, żeby po takiej bułce wciskać jeszcze mięsko z dodatkami – w życiu. Przesada. A im się mieści. Im to się wszystko mieści i zasadniczo nic po nich nie widać. To nie jest sprawiedliwe. Bo taką bułkę, to od razu widać.
Liczby przytłaczają dalej, są bezlitosne. Weźmy śniadania. 365 śniadań, po dwie kanapki na głowę to jest 2190 kanapek i 365 kaszek. Godzilla mniejsza nie je kanapek rano, bo nie ma czasu. Łazi z butlą. Kolacji nie liczę, bo to i tak mniej więcej tak wychodzi, jak przy śniadaniach.
Straszne. A ja jeszcze nie policzyłam w tym obiadów małej Godzilli – dodatkowe 365.

A z innej beczki:
W klasie są Mikołajki, to znaczy mają być. Rodzice wpadli już w amok. Wychowawczyni wymyśliła, że dzieci dla wylosowanego delikwenta wykonają samodzielnie jakiś drobiazg. Aktualnie schodzą maile z pogróżkami, iż może to wywołać płacz i histerię, ponieważ zamiast wyczekanego Spidermana lub zestawu Śmieciaków, Spongeboba i Star Wars, dziecię otrzyma Byle Co wykonane przez inne dziecię. Albo, co gorzej, Byle Co wykonane przez rodziców dziecka. To grozi zachwianiem równowagi, utratą stabilizacji, ingerencją w psychikę i nie wiadomo czym jeszcze. I dla rodzica to trudne, bo będzie musiał tłumaczyć znaczenie drobnego gestu. I jeszcze nie będzie mógł ów rodzic pokazać, że stać go na największy zestaw figurek made in China i że w nosie ma ustalony budżet 30 zł, bo on ma gest i stać go na więcej. Przecież się sam nie przyzna, że:
a) już dawno te mejdinczajna na wyprzedaży nabył,
b) sam też się nimi lubi bawić i przed kolegami w biurze się nimi pochwali, jaki to on dobry tatuś…   
I że nie wolno dziecku fundować takich atrakcji, bo dziecko ma konsumować to, co mu oferują na rynku, a nie jakieś rękodzieła. Przecież to prawie zabobonem pachnie! Dziecko żyjące w erze Spidermana/Śmieciaka/Gormita może szok przeżyć na widok wytworu rąk innego dziecka, np. z kilku kasztanów, paru zapałek i gumki recepturki i nie można dziecku tego robić. Konsumpcyjne dziecko ma być i koniec. W końcu w kapitalizmie żyje!

Ja, matka Godzilli, próbowałam się odezwać racjonalnie i przywołać znaczenie gestów drobnych, świątecznych, małych – od serca. Jednak mnie trzepnęli mailami po oczach. Że aż podskoczyłam i zarzuciłam temat pierwotny na rzecz niniejszej dygresji.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz