sobota, 17 listopada 2012

Matka Godzilli pożarłaby własną Matkę


Czasem, najchętniej. Jednak. No cóż. Ale kocha, to nie pożre. Przemilczy. Zniesie w cierpieniu cichym liczne uwagi. Problem z matkami jest taki, że te matki chciałyby ideału. A ideał sięga bruku aktualnie. No nie, żeby w kominiarce płytami chodnikowymi rzucać, nie, nie. Bruku sięga łapami, bo się ideał zmęczył i powłóczy członkami. Członki się plączą, głowa zwisa. Na głowę od progu wskakują Godzille. Matka czasem nie ogarnia, a Matka matki ogarnia od zawsze i wymaga tegoż od otoczenia. A przede wszystkim od własnej córki, która, według założeń, miała być ideałem, a nie jest. Pole do konfliktu, w dodatku minowe. Matka bowiem porzuciła mopa na rzecz klawiatury i nie może być w dwóch miejscach na raz. Być może, jakby mopem dało się sterować poprzez klawiaturę albo mopować podczas pisania… niestety te dwa przedmioty nie chcą iść na kompromis. A z mopa nie ma zysku, wręcz są straty. Klawiatura zaś przynosi dochód od jakiegoś czasu, wprawdzie pomniejszony o podatki, ale dochód. Matka nie ma złudzeń już, co jest ważniejsze. Mop stoi, osamotniony w kącie. Używany rzadziej, podczas gdy klawiatura się grzeje od rana do nocy i w nocy. Proza życia i nowa rzeczywistość, której za czasów Matki matki nie było, znaczy była ale zgoła inna. Nie krwiożercza i niekapitalistyczna. Nie narzekam. Stwierdzam jedynie. W każdym razie wszystkiego na raz się zrobić nie da, coś musi ucierpieć. Wybrałam podłogę, żeby oszczędzić Godzille.
I dotarło do mnie, że ja od nich też żądam ideału. Starsza Godzilla przez parę godzin robiła dziś zadania na klasówkę. Po zrobieniu tychże, matka zaleciła, by Godzilla poszła grać, odrobiła angielski na zapas, posprzątała zabawki, wykąpała się, zjadła bez gmerania kolację, wypiła mleko, poczytała podręcznik i zasnęła. Bidul pisnął tylko…”a jak skończę to wszystko, to będę się mógł pobawić?”…
Dotarło do matki więc, że idealne geny zaszczepione przez Matkę matki prowadzą te ideały na bruk, powłóczyć członkami. Wieczór spędziliśmy nie robiąc nic. Kompletnie nic. Absolutnie nic. Z tyłkami na łóżku, brzuchami do góry, Baranek Shaun. Ja, Godzille i ojciec (no ojciec bawił się swoim telefonem, jednak faceci to gadżeciarze).
Posprzątam może jutro, jak zdążę. Godzilla pouczy się do klasówki PÓŹNIEJ. Młodsza Godzilla swobodnie poskacze nam po głowach, a mąż zainstaluje kolejne coś do telefonu. A tak w ogóle, to jak byłam dziś w pracy, mąż zainstalował wraz z Godzillami (oprócz LEJA po BOMBIE atomowej) PYSZNE muffiny dyniowe. Równowaga. Musi być we wszystkim równowaga, bo inaczej ideał oszaleje i zetrze członki na bruku… po bruku, a szkoda by było marnować jednak (ideał, nie bruk).

2 komentarze: