niedziela, 4 listopada 2012

Godzilla i robótki ręczne oraz druga Godzilla i robótki w stajni


- Mamaaaa!!!
- Czego? – zapytałam uprzejmie.
- Robimy kangura!
- Po cholerę?
- Na konkurs! Nie po cholerę, tylko po nagrodę…
- Ta i ty myślisz, że zgarniesz nagrodę, jak zrobimy kangura. Synu, nie bądź naiwny… Zróbmy… hmm, misia?
- Nie, miś odpada, wszyscy zrobią misia.
- A w ogóle musimy coś robić?
- Pani kazała.
- Ta, kazała? Opowiadasz.
- No powiedziała, że byłoby jej milo.
- Presję synu wywarła i ty się dałeś…!
- No może, ale kangura zrobimy.
- Może choć koala?  W końcu to też z Australii (jak kangur)…
- Nie. Chcę kangurka!
- A z czego?
- Trzeba uszyć!
- No błagam…

49 zł na materiały. To się nie zwróci, pół nocy zarwane i zaległości w pracy też nie. Ale kangur jest. Zasypiała Godzilla z igłą w łapie, ale wydziergaliśmy. Z profilu trochę T-Rex, ale co tam: machnie się torbę na podbrzuszu i starczy… 

Kangur był na wieczór sobotni. W niedzielę rano Godzilla oświadcza:
- Konkurs jest. Fotograficzny… Ja mam swoje zdjęcia, trzeba je tylko wywołać.
- Nie synu, nie przesadzaj. Nie możesz brać udziału w każdym konkursie...
- Mogę i chcę!
- No dobrze, pomyślimy.

Godzilla owszem, napstrykała zdjęć, ale część się nie nadaje. Duża część. Tzn. efekt paralaksy, ostrość na brudnym paznokciu kciuka (sam wlazł w obiektyw) albo przesłona tak szeroka, że widać.. hmm, no właśnie, wiecie sami… niewiele. Ewentualnie wnętrze kieszeni od kurtki z papierkami po cukierkach. Niestety, jednak artysta wybrał z tego ponad 20 sztuk. 55 zł po wywołaniu. Państwowa szkoła… ja poproszę dotację na rozwój artystyczny dziecka (nieutalentowanego, więc z góry zaznaczam, że potrzeba więcej).

A teraz ja idę, a siada tu mąż i zdaje relację z tego, jak było dziś z Godzillami na koniu. Ja idę, bo robię się chora i się zwyczajnie zwalniam. To znaczy zaraz przyjdzie, powiedział, że najpierw musi sobie napój zorganizować, bo tak bez bodźca twórczego się nie da.

Godzilla sprząta stajnię

Dziś Godzilla junior przysposabiała się do zawodu stajennego. Jak powszechnie wiadomo, stajenni cały dzień spędzają na wolnym powietrzu, w przerwach między papieroskami wyprowadzają konie na padok. Ewentualnie zbiorą nieco słomy sprzed boksów, dosypią zwierzakom po miarce owsa, a potem fajrant!
Godzilla postanowiła podreperować dziś nadszarpnięty wizerunek tej grupy zawodowej.
Wiadomo, dziś wizerunek rzecz kluczowa.)

Zaczęła od pokazania wszystkim kopytnym, KTO obejmuje rządy na hipodromie. Nie ma to jak być osobnikiem alfa. Po przywaleniu piąchunią w każdą parę nozdrzy, jakie ośmieliły się wychylić zza krat, z radosnym okrzykiem „koń, koń, koń”, młody specjalista od wizerunku zabrał się za wywożenie gnoju. Kontakt z naturą! Największa taczka, jaka była w okolicy, i hajda. Jedynka, dwójka, trójka, zakręt bez hamowania i pełny gaz na ścianę…  O dziwo, nie zdziwiony nowym kolorem kurteczki, jaki sobie zafundował (czy jest odcień łajnowy?), chwycił miotłę w wątłe rączunie i ruchem kolisto-posuwistym (tak, tak – zna się te patenty – napatrzył się na rodzicielkę przy mopowaniu), dawaj szlifować cement niczym tarcza Anna osady ilaste pod Świętokrzyską. Na drugim okrążeniu miotła poddała się sama (pewnie zmęczenie materiału, a zresztą chyba chińska była). Godzilla został z trzonkiem w łapeczkach, podczas gdy zatrwożone kopytne już w łbach układały plany rozmów z urzędnikami imigracyjnymi na Madagaskarze, na wypadek gdyby wizyta maleństwa miała się przeciągnąć.

Po pomyślnym zatarciu łożysk w taczce i sprawdzeniu, przy ilu obrotach na minutę beton zamienia się na powrót w piasek i sypki cement, Godzilla postanowił wykazać się i podkarmić zwierzątka, a przy okazji poprawić im perystaltykę w galopie. Miarka płynu do nabłyszczania kopyt na wiadro soli plus nieco suchego chleba i karmy dla kotów wymieszane z garścią żołędzi na pewno podniesie im ducha bojowego (i pyski do sufitu).

Na zakończenie warto zaznaczyć swą obecność w otoczeniu i zrobić coś dla miejscowej społeczności – przecież biedne kopytne nie mają się jak poruszać po drodze do hali ujeżdżeniowej, skoro coś dużego im blokuję obszar podejścia do lądowania… no bo co za lekkomyślny kierowca parkuje Mercedesa 28 metrów od wejścia do stajni? Przecież powszechnie wiadomo, że konie to płochliwe zwierzątka, a biały lakier na masce źle znosi ślady kopyt (i kopystki)…  na szczęście starsza Godzilla skończyła lekcje zanim kierowca Mercedesa pojawił się na horyzoncie. Ojciec z Godzillami znalazł schronienie w pobliskim Mc Donaldzie.

Matka, mimo choroby, musi jednak nadmienić, że Godzillątko oddano jej w stanie sflaczałym, zdechłym i nieziemsko cuchnącym, ale raczej szczęśliwym (uśmiech na ryjku nie znikał nawet przez sen). Fetorek do tej pory unosi się na klatce. Matka jutro będzie się chowała przed sąsiadami. Być może też w Mc Donaldzie, niby czemu miałaby być stratna, hę?! 

2 komentarze: