wtorek, 2 października 2012

Godzilla pożera Murphy’ego. W całości.

 Godzilla działa w myśl prawa Murphy’ego. Na pewno. Rozgryzłam ją.
Jak się spieszę, żeby szybko wyjść z domu, Godzilla zasypia na śmierć.
Jak muszę coś pilnie zrobić w domu albo przy komputerze, Godzilla nie śpi. Tylko np. wywala pudełko plakatówek starszego, wyjmuje po jednej tubce i wyciska. Więcej nie kupie plakatówek w tubkach.
Jak nie mam już więcej kompletów pościeli, bo Godzilla dzień wcześniej załatwia moje zapasy poszewek, to wiadomo, że ostatniej też nie oszczędzi. Tylko spożyje na niej śniadanie. I popije je sokiem marchewkowym. A ja głupia, jeszcze się pytałam, jaki chce sok. Nie żeby był jakiś wybór, ale podobno tak trzeba. Gdzieś wyczytałam, żeby Godzille w tym wieku miały jakieś doświadczenie demokracji czy jakoś tak, nie pamiętam. Dawno czytałam, a może to jakiś autorytet mówił od wychowania. Za dużo tych autorytetów jest i jako matka nie nadążam za trendami w wychowaniu. Dlatego za te farby to już się wydarłam, wręcz huknęłam na Godzillę. Nawet miałam ją ochotę rozszarpać na kawałki. Przemknęła mi przez głowę myśl, żeby mu pyszczek wsadzić w tę wyciśniętą maź, ale się opanowałam. Z trudem. Poszłam podyszeć w drugim pokoju, żeby mieć silę to sprzątać. Godzilla w tym czasie unurzała w farbiastej brei książeczki brata. Takie ważne książeczki, które brat bardzo lubi. Bójka gwarantowana. Oczywiście przed sprzątaniem musiałam obczyścić Godzillę i wannę po czyszczeniu Godzilli.
Posadziłam następnie przed telewizorem, żeby dać sobie czas na usuwanie szkód po farbach. Włączyłam bajkę-gwaranta spokoju. Niestety, nie tym razem. Znalazłam Godzillę na takim regaliku (z Ikei, wszyscy takie mają). Dyndała nogami i smakowała baterie z pilota od DVD. Szlag mnie trafił. Nawrzeszczałam. Miałam zamiar rozszarpać, ale poszłam podyszeć, żeby mi przeszło.
Tymczasem Godzilla uciekła do kuchni, gdzie dostała się do swoich ciastek i przerobiła je na mąkę. Nie była głodna, więc bez podjadania kruszenie poszło jej nadzwyczaj sprawnie. Zawsze mówiłam, że przez podjadanie człowiek traci efektywność. Ze złości ugryzłam Godzillę w łapę. Potraktowała to jak zaproszenie do zabawy w pieski i ugryzła mnie tak, że zobaczyłam gwiazdki. Nawrzeszczałam.
I tak przez cały dzień, aż do wyprawy po starsze. Ze szkoły wracałam ze znajomą matką i jej psem (syn tej matki tez wracał). Godzilla przykleiła się do smyczy i jakoś dotarłam do piekarni. Tam obok jest karuzela, więc Godzilla z bratem zwiali. Płacąc za bułki i bacznie obserwując, czy Godzille jeszcze nie rozniosły aparatów do bujania, doszłam do wniosku, że muszę iść do fryzjera. Szalony pomysł. Dwie Godzille to salon zamieniony w pobojowisko, ale podjęłam ryzyko. Poszliśmy. Uprzedziłam obsługę, że jestem w towarzystwie nieobliczalnych dzieci i czy mimo wszystko zgodzą się skrócić moją fryzurę. Zapewniali, że tak, dużo cioć było do pilnowania. Kryzys jest, to teraz nie ma takich tłumów u fryzjera, a każdy klient to pan, nawet klient z Godzillami. Patrzyli wprawdzie na Godzille z przerażeniem, bo one już tam kiedyś urządziły jesień średniowiecza. I co? Myślicie, że była krwawa jatka? Nie, Godzilla była grzeczna, starsza też. Uśmiechnięta, gaworzyła w wózku po swojemu, krusząc kolejną bezglutenową bułę. Rozgryzłam go?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz