niedziela, 30 września 2012

Godzille pożerają prawo własności


 Jako że wolność pożarły już dawno… Zniewoliły nas i usidliły. Do tego stopnia, że nawet już nie potrafimy sobie wyobrazić, że jesteśmy gdzieś bez nich. Są wszędzie, obłażą nas, wpychają się w każdą dziurę i zawłaszczają sobie wszystko, co do nas należy. My należymy do nich. Nie do siebie, tylko do nich. One decydują, my tylko wykonujemy ich wolę. Czasem nam się wydaje, że to my mamy ostatnie słowo, ale nie, to tylko złudzenia.

Od najprostszych rzeczy do najbardziej skomplikowanych – one rządzą. Godzille.
Od rozlokowania środków budżetowych po planowanie wakacji, zakupy, rozkład dnia, menu. Wszystko zawłaszczone, my wywłaszczeni.

Podchodzi sobie taka Godzilla do naszej szafy, otwiera i bierze, co popadnie i co się jej do zabawy przyda. Jedwabny krawat tatusia i eleganckie buty – i już jest fajnie.
Robi się głodna Godzilla jedna bądź druga, to bierze, co się nawinie i nie patrzy, że może ktoś inny chciał to zjeść. Chce dokładkę obiadu, to bierze z naszych talerzy. Doszło do tego, że matka je posiłki skulona na kanapie. Przy stole się nie da. Jedna Godzilla zakłóca jedzenie głośnym ciamkaniem, bo zmienia uzębienie i nowe jeszcze nie wyrosło. Siorbie, chlipie, ciumka. Aż się słabo robi. Druga Godzilla z reguły siada na stole i wyłapuje z talerzy, co lepsze kawałki. Mąż tylko z nimi siedzi, żeby nie dopuścić do krwawej jatki na widelce i noże.

Chce sobie Godzilla umościć legowisko, to bierze naszą pościel i tarmosi po całym domu. Jakby swojej nie mogła. Nie, musi latać z kołdrą dwa na dwa, bo tak fajniej.
Potrzebuje Godzilla czegoś do noszenia klocków, bierze moja torebkę. Potem jej się te klocki kleją.
Chce sobie porysować, bierze moje notesy i moje ołówki (ja mam słabość do ołówków, graniczącą z nałogiem).
Albo wchodzimy do sklepu, mąż potrzebuje obuwia na jesień – starsza Godzilla komentuje: „to beznadziejny sklep, nie ma tu nic dla nas”. Jak wchodzimy do sklepu z zabawkami lub np. spożywczego, to od razu obydwaj sięgają po nasze pieniądze.


Normalnie podchodzi taka mała Godzilla do człowieka i „To moje! Daj to!” albo „ja tu cem”. I spycha nas z zajętego wcześniej miejsca. Duża jest bardziej wyrafinowana: „Mamo, a widziałem u ciebie takie fajne coś, dasz mi?” albo „wiesz, bardzo by mi się to przydało…”.
Zaraz przyjdą i powiedzą: „dajcie kluczyki od samochodu, bo jedziemy na imprezę”.


Godzille kwestie własności między sobą ustalają siłowo. Młodsza bierze wszystko, starsza wyrywa mu z łap. Jak nie ma starszej, to młodsza hula po jego pokoju bezkarnie. I tylko czasem pyta: „To bra?” (brata?). Jak potwierdzam, to natychmiast niszczy, zjada lub chowa u siebie. W zależności od przydatności. Nie odkłada na miejsce. Ale staramy się nie wnikać w ich wewnętrzne sprawy. Dopóki się krew nie leje.

Dlatego z jedzeniem lodów bakaliowych muszę czekać, aż pójdą spać. Wcześniej się nie da.

Co do kulinariów, to dziś był obiad i nie było dyni. Mąż upiekł łopatkę z paprykami. Łopatka pod wpływem pieczenia się rozpadała i była wprost wyśmienita. Upieczona została też szynka, żeby było więcej i żeby nie trzeba było od razu znowu czegoś gotować. Strasznie nie lubię, jak po dużym gotowaniu weekendowym w poniedziałek okazuje się, że nie ma, co jeść. Musi starczyć co najmniej do wtorku. Posiłek idealny, bo bez glutenu i wszyscy jedli.










Brak komentarzy:

Prześlij komentarz