piątek, 24 maja 2013

Łopata na pogrzeb





Jakby zrozumiały zupełnie gadżet i nawet młodsza Godzilla wyczuła, że w jakimś sensie przydatny i stosowny. Zabrała więc była najnowszą i najlepszą, taką z funkcją walcowania. Tuż przed wyjściem próbowała pochwycić jeszcze pistolet Hana Solo, ale matka zaprotestowała. Łopata i pistolet nie weszłyby jej do torebki. I poszli.

Dziwcie się, że piszę o pogrzebie? Że to może przesada? Że nękam zmarłego i bezczeszczę pamięć. Nic z tych rzeczy, spokojnie. Nadmienić jednak trzeba, że impreza była udana, naprawdę – udany i ładny pogrzeb. Taki z klasą. I cóż tu się krygować – dla żywych to była impreza, więc można pisać. Można oceniać. Tak się jakoś w tym kraju dziwnie dzieje, że o śmierci to tylko z powagą, tylko nabożnie i w skupieniu. Odebrałam w tym tygodniu szereg kondolencji wyklepanych jak z płatka przez osoby, które w ogóle mnie nie znają, w ogóle, tylko coś chciały ode mnie akurat w terminie pogrzebu – dziękuje, nie trzeba. W niektórych przypadkach śmierć jest zupełnie uzasadnioną koleją rzeczy, kwintesencją i ukoronowaniem. Nie jesteśmy wieczni, a ci którzy zaczęli na początku wieku… ubiegłego – dziś już kończą, przynajmniej wypada im kończyć. Piękny to koniec dobrze przeżytego życia – po tylu latach – i ulga i obietnica raju się ziszcza (a wszystko jedno gdzie ten raj!). I ulga dla rodziny – tak – nie ma się czemu dziwić. Opieka nad starymi ludźmi w tym kraju pozostawia wiele do życzenia. Obwarowana dziwnymi przepisami i brakiem pieniędzy… jest, gdy cię na nią stać. Gdy cię stać na to, żeby zapewnić swoim najbliższym – rodzicom – możliwość godnego umierania. A wymaga to nie lada wysiłku. Kto nie doświadczył, ten nie wie. Ot, taka refleksja. Że na godne umieranie trzeba oszczędzać za życia, bo to są porażające kwoty i z samego ZUS-u się nie da. I że lepiej mieć na kogo liczyć. Jak dobrze, że mam dwie Godzille AŻ. Może mnie nie porzucą na pastwisku, jak już będę stara. Ale to jeszcze pieśń przyszłości. W każdym razie – matce brakuje takiego normalnego, czysto ludzkiego i zdroworozsądkowego mówienia o śmierci. Bez nadętej nabożności i bez tego ciii.. nie wypada. Na wsi jakoś normalniej się umiera i o tym mówi. Starego rodzica bierze się do siebie, odchodzi, przychodzi – cykl trwa. I tak powinno być. Mieszczuchy – umierać po wiejsku. W każdym razie, z takim podejściem.

I dlatego matka pisze, żeby odczarować. Godzilla machnął jej przed oczami łopatą, kazał się uśmiechać, mimo powagi chwili. Wariat – życie jest piękne i obyśmy wszyscy tak długo żyli. Sto lat! A następnym razem spotkamy się na weselu!

Nie, matka Durska nie stała się zupełnie poważna, nie. Bywa przecież czasami refleksyjna. Tylko czasami.

Ale czy mogła nie wykorzystać zdarzenia? Czy miała prawo je przemilczeć? Kiedy może pisać? I może prowokować do myślenia? Napisała.
Bo poza tym nic szczególnego się dziś nie wydarzyło. Godzille jak zwykle, sieją postrach i zniszczenie. Ojciec leży i kwiczy, mówiąc, że już nie może. Że już spij mała…cholero.

1 komentarz: