niedziela, 30 marca 2014

Szekspir w samolocie z Malezji




Jedziemy windą.
- Mamo, a tam na górze będzie ten Szekspir? – pyta Godzilla starszy. Pan, który odprowadzał nas do sali zabaw dla dzieci (w jednej z sal prób) mrugnął do mnie porozumiewawczo.
- Synu, Szekspir już jakiś czas nie żyje…
- Nigdy nic nie wiadomo – wtrącił pan.
- No tak to teatr, synku. Nic nie wiadomo.W dodatku Wieczór Trzech Króli.

Z taką myślą porzuciliśmy dzieci i udaliśmy się na widownię. Oddaloną o trzy piętra i kilka par drzwi oraz kilometry korytarzy. Po drodze zajrzałam pod scenę – matko, jaka przestrzeń! Przypuszczałam, że odległość od dzieci miała zapobiec próbom wyrwania się stroskanych rodzicieli z widowni, jeśliby takie nastąpiły. Bo dzieci bawiły się dobrze od samego początku. Jak wiadomo, to rodzice mają na…kichane w głowach, że zamiast wyluzować, gotowi je „doglądać”. 

Ale nie Durscy. Oni tylko zatarli ręce, usadowili tyłki na wyznaczonych miejscach i zajęli się obserwowaniem publiki. Do spektaklu zostały 3 minuty. Widownia stanowiła przekrój społeczny z przewagą pokolenia starszego. Teatr Polski nie przyciąga niestety wielu warlikowców młodego pokolenia, bo niby klasyczny, bo niby repertuar nie-nowy. I tu trzeba pogląd zweryfikować. Otóż ze sceny zaskoczył nas…
Teatr. W dodatku w ruinie, jakby na pół roztrzaskany. Nie wiem, czym. Siedzieli półnadzy, zjedli samolotowe (SIC!)…
Jak to? Co ma samolot do Szekspira. Durski szepnął:
-To ten z Malezji.
Durski ma takie dosadne poczucie humoru. Naprawdę.
Tekst z Szekspira, najpierw powoli, ciut ociężale, jeszcze się intryga nie zawiązała, gdy nagle… muzyka. Cholera… klubowa.

Szekspir zagrał na nosie popkultury. Pomieszał konwencje, rozłupał teatr, postawił go na scenie. Ot, takie lustro, żebyśmy się pośmiali. Oczywiście, sami z siebie. O to w teatrze chodzi.
Pełna dekonstrukcja teatru w teatrze, na naszych oczach. Ale czy tylko teatru? Nie – nastąpiła dekonstrukcja wszystkiego absolutnie, poczynając od uczuć (klasyka szekspirowska przecież) po emocje. A na koniec znowu były majty. Starsza widownia zareagowała natychmiast:
- O matko, znowu się rozbierają.

Oczywiście, że tak. Cała ta popkultura to przecież nic. Bierzcie, co chcecie i tak zostaniecie w samych gaciach… Dajecie się zwieść, zaskoczyć, żyjecie ułudą, ale niech tam, to wasze życie. Bierzcie z niego, co wam się podoba. I tak w kółko.
Starsza część widowni rzeczywiście zaskoczona, bo to jednak nie były barchanowe majty!

Bawiliśmy się doskonale.

Szekspira trudno przełożyć na język współczesny. Zbytnie przeszarżowanie tu grozi niestrawnością. Tekst klasyczny we współczesnej formie rzadko bywa czytelny. Tu jednak doskonale się udało. Reżyser, Dan Jemmett, świetnie rozłożył akcenty. Nie odbrązowił klasyki, ale nie zrzucił jej brutalnie z piedestału. W sam raz. Z nutą ironii i goryczy na naszą ludzka łatwowierność i to wieczne pożądanie, którego nie sposób zaspokoić. Nie mam tego, co bym chciał mieć, a nie cieszy mnie to, co mieć mogę. Chyba że, dostanę w łeb.

Doskonali Agnieszka Grochowska, Lidia Sadowa, Magdalena Smalara oraz Paweł Ciołkosz, Piotr Cyrwus, Jarosław Gajewski, Marcin Jędrzejewski w głównych rolach.
Fantastyczna scenografia – rozłupany teatr, rów z wodą, kurtyna za kurtyną –  autorstwa Dicka Birda.
Wszystko to złożyło się na 2 godziny naszego rodzicielskiego oderwania od potomstwa. Godzille były z nami i nie z nami. One sobie, my sobie. My zadowoleni, one wyraźnie szczęśliwe.
Czekały na nas po spektaklu pod opieką pana z teatru, w koronach na głowie, z rumieńcami.

Polecam spektakle z nianią w Teatrze Polskim. Kolejny 27 kwietnia, Niżyński. Idźcie i się relaksujcie.
Jak Durscy. Znaczy pozazdrośćcie nam.


Post zawiera lokowanie Teatru!

2 komentarze:

  1. Tylko ten koszmarny pan w drugim rzędzie... Dobrze, że wyszedł.

    OdpowiedzUsuń